czwartek, 30 stycznia 2014

65. "Rozkosze nocy" - Sylvia Day


Opis: Bywają takie zmysłowe przyjemności, których można zaznać tylko w nocy...

Aidan Cross przychodzi o zmierzchu, między jawą i snem, aby spełnić tajemne pragnienia kobiet. Lyssa Bates nigdy nie doświadczyła takiej ekstazy, jaką dał jej mężczyzna o głębokich, przenikających duszę, niebieskich oczach, w których tkwi obietnica kuszącej bliskości i dekadenckich doznań. Choć ten nieznajomy kochanek, nieśmiertelny uwodziciel, jest tylko snem - fantomem z nocnych fantazji - to jednak pewnego dnia staje się cud i nieziemski uwodziciel materializuje się w drzwiach jej mieszkania. Aidan Cross uczyni wszystko, żeby wypełnić misję do końca, nawet jeśli może to mieć groźne konsekwencje nie tylko w krainie snów, ale także na jawie.

 Wielokrotnie spotykałam się z książkami fantasy, w których występowały motywy erotyczne. Wiadomo: wielka, płomienna miłość musi zostać skonsumowana. Ale pierwszy raz trzymałam w rękach książkę erotyczno-fantastyczną. Jeśli mam być szczera, to moje przygody z książkami erotycznymi są minimalne. Czy Rozkosze Nocy zachęciły mnie kontynuowania przygody z tym gatunkiem? Ano nieszczególnie...


 Prawda jest taka, że gdyby oddzielić pomysł na powieść fantastyczną od erotyki, otrzymalibyśmy naprawdę interesującą, a nawet oryginalną książkę. Jednak pani Sylvia pokusiła się o połączenie tych dwóch rzeczy i wyszło, jak wyszło... Z kilku powodów. M.in. dlatego, że sceny erotyczne niejednokrotnie wywoływały we
mnie wybuch uzasadnionej radości, tj. zaczynałam chichotać w głos. Wybaczcie, ale to chyba nie jest normalne, by płakać nad idealnością pośladków swojego chłopaka? Idąc za ciosem, trzeba również wspomnieć, że główna bohaterka - Lyssa - płakała z najróżniejszych, najdziwniejszych powodów. Choć głównie roniła łzy kompletnie bez okazji. I to niby ona ma być tym wielkim, przepotężnym Kluczem, wokół którego kręci się wszystko? No nie wszystko, jest przecież jeszcze Aidan, seks, Aidan, seks. Chyba że na warsztat weźmiemy introspekcję rzeczonego Aidana. Wtedy mamy: Lyssę, seks, Lyssę, seks. I jakieś brednie o wielkim uczuciu. Jak dla mnie to to uczucie ograniczało się do seksu, opowiadania głupot o swej wielkiej miłości i znowu do seksu.
 Styl pisarki pozostawia wiele do życzenia, choć nie jest też najgorszy. Jeśli lubicie wielkie miłości, które polegają na pieprzeniu się jak króliki (określenie zaczerpnięte prosto z książki) nie przeszkadza Wam zmienianie się silnego faceta w ciągle rozczulającego się facecika oraz nadmiar kutasów i cipek użytych w tekście (nie wiem, czy to wina tłumaczenia, jednakże owe wyrazy zbyt często kaleczyły moje oczy), to ta książka jest dla Was!

Powieści nie można spisać na straty, choć nie oszałamia zawiłością intryg, akcją czy czymkolwiek innym. Jej największy plus to bez wątpienia świat fantastyczny wykreowany przez panią Day oraz cudowni Mistrzowie Miecza, którzy pomimo setek lat na karku i prowadzenia nieustającej wojny z Koszmarami, zachowali chłopięcy urok. Sądzę, że z książką warto było zapoznać się chociażby dla samego Zmierzchu, czyli świata między jawą i snem, gdzie żyją Aidan i jemu podobni. Jest to naprawdę ciekawy pomysł, ale, jak już wspomniałam, nieudany wątek miłosno-erotyczny wszystko psuje. I to tak skutecznie, że nie czuję chęci sięgnięcia po drugą część tej jakoby bestsellerowej serii...

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Akurat!


Moja ocena: 4/10 (może być)

wtorek, 28 stycznia 2014

64. "Niewolnica" - A.M. Chaudière


Opis: Piękna kobieta i dwaj niebezpieczni, kochający ją do szaleństwa mężczyźni. Arina - zniewolony mag. Azarel - Mag Aszarte i Severio - Gwardzista Akademii Morza Deszczów...

Związki, które nie mają prawa przetrwać. Uczucie, które nie powinno się narodzić. Ludzie, którzy nie mogą się spotkać. 
„Niewolnica” to napisana z niebywałym rozmachem historia o miłości, zdradzie, sile przyjaźni, kobiecości, magii, nienawiści, seksie, dorastaniu, przeznaczeniu. Czytelnika całkowicie pochłonie świat magów, wampirów, czarownic, a także niewolników i ich panów. To całkiem nowy świat, nowy niewolniczy porządek, uprzedmiotowienie i zniewolenie, ludzkie pragnienie władzy nad drugim człowiekiem, sprawdzenia, na ile można upodlić i jak czerpać z tego przyjemność… To czas zakazanych uczuć i silnych emocji. Niespodziewane zwroty akcji, a także sugestywna fabuła wciągają tak bardzo, że ma się ochotę nieustannie śledzić losy bohaterów. A.M. Chaudiere wykreowała świat, którego nie chce się opuszczać.

 Wszyscy wiemy, jak wygląda sprawa z opisami powieści - albo czytelnika odrzucają już na wstępie, albo intrygują i obiecują złote góry... Niewiele książek może pochwalić się faktem, iż słowa wydrukowane na tylnej okładce odpowiadają treści zawartej w środku książki. Cóż, Niewolnica bez wątpienia należy do grona tych wyjątków, które zawierają wszystko, co obiecano czytelnikowi na wstępie. A także wiele, wiele więcej...

"Powinnością naszą jest doszukiwać się w codzienności rzeczy niecodziennych, drobnych, dających nadzieję. Gdy się wie na co zwracać uwagę, nawet w najgorszych chwilach można wypatrzeć choćby jej iskierkę.
Powinnością naszą jest nauczyć się magazynować takie iskierki i posługiwać się nimi, gdy sięgamy dna."

 Przyznaję, że sięgając po książkę A.M. Chaudière, byłam pełna obaw. Czy mi się spodoba? Czy nie będę musiała wystawić niskiej oceny? Już po pierwszej stronie wiedziałam, że oto trzymam w rękach książkę, która zawładnie moim sercem i umysłem. Pierwsze wrażenie było jak najbardziej prawdziwe - dzisiaj nie mogę doczekać się części drugiej, a Niewolnicę zaliczam do grona moich ulubionych książek. Dlaczego? Ponieważ Anna zafundowała mi to wszystko, za co uwielbiam polskich pisarzy (tak, gdyby ktoś nie wiedział, pani Chaudière jest naszą rodaczką). Więc mamy to, co charakteryzuje słowiańskich twórców: przemoc, nieskrępowane opisy seksu, rozlew krwi i bezpardonowe wybijanie bohaterów. Głównie dobrych... A do tego wątek miłosny, intryga, wartka akcja oraz lekki, przyjemny styl, dzięki któremu niemal 600 stron powieści połyka się za jednym zamachem.

"Tajemnice czynią życie ciekawszym."

 Można by pomyśleć, że autorka podzieliła bohaterów na dobrych i złych. Tych, których się lubi i tych, których się nie lubi. Ale nie... W Niewolnicy granice pomiędzy jednym i drugim zacierają się. Dobrzy niebezpiecznie zbaczają ku złu, źli ku dobru, a ci naprawdę źli stają się jeszcze gorsi. I właśnie za to ją uwielbiam: postacie fikcyjne są tak złożone psychicznie jak prawdziwi ludzie. W końcu w wielu powieściach jest jasno określony motyw: nienawidzę kogoś tam, bo coś tam i tak już zostaje do końca. Anna z kolei doskonale ukazała zawiłości ludzkiej psychiki, to jak się zmienia pod wpływem traumatycznych wydarzeń, a co za tym idzie - silnych emocji. Tak więc pod powłoczką przemocy, seksu i magii mamy głębszą treść, której warto się przyjrzeć i chwilę nad nią podumać.

"-Jakże nudno byłoby bez przeciwności losu.
(...)
- W niewoli owe przeciwności i ryzyko mogą kosztować życie. Pamiętaj o tym."

 Żeby jednak nie było samych pochwał, trzeba na coś ponarzekać. Ot, ta polska krew. O co konkretnie mi chodzi? Ano głównie o styl pisarki. Jak już wspomniałam, był lekki i przyjemny, ale przeszkadzało mi wtrącanie staropolskich form (m.in. ciągłe ażeby, jakoby... A także tudzież i snadź). Gdyby w książce nie mieszano języka współczesnego i owych wtrąceń, a zdecydowano się na jeden z tych stylów, byłoby znacznie lepiej. Nie przeszkadzało to jakoś wybitnie, ale dawało o sobie znać. Pomimo tych drobnych niedogodności, jestem pełna podziwu dla autorki za to, jak zręcznie przeprowadziła mnie przez trudne tematy, jakimi bez wątpienia są: niewolnictwo, wykorzystywanie seksualne, zakazana miłość. Znalazł się również moment, gdy doszłam do wniosku, że oto Ania upadła i stworzyła cukierkowy romans (w co nie mogłam uwierzyć). Na szczęście szybko sprowadziła mnie na ziemię pewną brutalną i mocno zaskakującą sceną, więc... nie dajcie się zmylić!
Niewolnicę polecam... KAŻDEMU!
Każdy powinien ją przeczytać, każdy powinien ją mieć!
Każdy powinien poznać twórczość A.M. Chaudière!
Każdy powinien pokochać jej bohaterów! ♥

Za egzemplarz recenzencki dziękuję cudownej autorce!

"Takie uczucia jak miłość rządzą się nieprzewidywalnymi prawami. Często nie znają przyczyny, są irracjonalne i nieoczekiwane. Ważne, że są (...)"


Moja ocena: 10/10 (arcydzieło)

wtorek, 21 stycznia 2014

63. "Miasto Nieśmiertelnych" - Sonia Wiśniewska


Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

Opis: Tato, opowiedz nam o Mieście Nieśmiertelnych…
W zamkniętym przed ludźmi Mieście Nieśmiertelnych mieszka dwudziestu Bogów. Panujące między braćmi spięcia doprowadziły do podzielenia się ich na dwa kręgi, w których to dwaj Panowie Błyskawic walczą o pozycję lidera. Targające rodzeństwem negatywne uczucia sprawiają, że spiskują przeciw sobie, oddalają się od siebie i zapominają o łączących ich więzach.
Wkrótce jednak wszystko ma się zmienić za sprawą wizji Pana Przyszłości.
Pakt Pokoju i Pakt Tajemnicy zostały zerwane…
Któremu z bogów uda się przetrwać w panteonie i kim będzie lider?

Początek z Miastem Nieśmiertelnych nie należał do łatwych, choć treść  bardzo mnie zaintrygowała. Podobało mi się, że autorka zaczęła od ciepłego, swojskiego wstępu, jakim bez wątpienia jest opowiadanie dzieciom bajek przez rodziców, ale wydawnictwo wszystko popsuło, sprawiając, że moją uwagę nieustannie przykuwało coś innego. Dlaczego? O tym może później.

 Historia opowiedziana przez panią Sonię Wiśniewską jest naprawdę ciekawa. Najpierw czytelnikowi może być trudno rozeznać się w sytuacji, ogarnąć imiona wszystkich bogów (a tych jest aż dwudziestu), ale stopniowo zapamiętuje się, kto jest panem czego, kto jest z Kręgu Dobrych, kto z Kręgu Złych, kto na swoją przynależność zasłużył, a kto nie. Kogo lubimy, kogo nie lubimy... W rozwiązaniu problemu na pewno pomaga spis całego panteonu, który umieszczono zaraz na przedzie powieści. Był to naprawdę dobry pomysł.

 Styl, którym Miasto Nieśmiertelnych napisano, nie zawsze pasował mi do klimatu, w jakim utrzymano całe dzieło, jednak nie można spisać go na straty. Być może w drugiej części nieco się poprawi. Przede wszystkim jestem pełna uznania dla pani Sonii za to, że wymyśliła tyle postaci. Ba, nie tylko tak sobie wymyśliła, ale też każdej dała inny charakter, cechy szczególne, relacje łączące ją z resztą rodzeństwa... Właściwie stworzyła nową religię, całą mitologię, co nie jest rzeczą łatwą. I już zawsze pozostanę jej wdzięczna za Patsubę - tego anioła nie można nie pokochać. A także za Lerdę, Laroshe, ZatNara, Herona... Każdy z nich wywołał we mnie inne - pozytywne - emocje.

W tytułowym Mieście Nieśmiertelnych toczy się wojna - najpierw cicha, słowna - potem już otwarta, ale i tak czuć braterską miłość, która łączy bogów. I to właśnie ona mnie ujęła. To rodzinne ciepło, które gdzieś tam, pomiędzy szczękiem pałaszy, zgrzytem ścieranych włóczni i hukiem piorunów, przetrwało, by wkraść się w serce czytelnika.

Wierzę, że wielu z Was ta książka się spodoba, że docenicie to, co stworzyła autorka, nie bacząc na kompletne pogrążenie tej powieści przez wydawnictwo. Jeśli będzie mi dane, to sięgnę po drugą część i chętnie poznam dalsze przygody moich ulubionych bogów.




 A teraz to, co najgorsze i co najbardziej mnie odpychało od tej książki: to, jak ją wydano. Tu nie chodzi nawet o okładkę, bo jest świetna. Tu idzie o to, co wydawnictwo porobiło z wnętrzem. Na samym początku mamy spis osób, które nad dziełem pracowały; korektora, osobę, która łamała tekst... Tymczasem ja miałam wrażenie, że ani jednego an drugiego ta powieść nie uświadczyła. Bo to nie jest normalne, żeby po każdym dialogu następował akapit (akapitów ogólnie mamy od groma, z czego nawet połowa nie jest potrzebna), żeby pojawiały się błędy ortograficzne (tak, mówię o liczbie mnogiej!)... A przecinki? Te, jeśli w ogóle były, to bardzo często wstawione w złych miejscach. Natomiast korektor nie zadbał o to, żeby były wszędzie, gdzie trzeba. Chociażby przed takim że. O tym się uczy w podstawówce, na litość Boską! Tak więc siedziałam z ołówkiem w ręce i poprawiałam wszystko, co się dało. Czasami nawet wyrazy w zdaniu były poprzestawiane. Osobę, która miała zadbać o poprawność językową Miasta Nieśmiertelnych, zdzieliłabym słownikiem w twarz. Za każdy błąd osobno. Nie jestem pewna, czy by to przeżyła, tyle tego było.



ZA EGZEMPLARZ RECENZENCKI DZIĘKUJĘ AUTORCE!


Postanowiłam, że tym razem ocenię tylko i wyłącznie pracę autorki, nie biorąc pod uwagę, jak powieść wydano, ponieważ zabrakłoby mi skali. Musiałabym mieć termometr, by zmieścić tę ujemną ocenę.

Moja ocena: 7/10 (bardzo dobra)

niedziela, 19 stycznia 2014

62. "Urodzona o północy" - C.C. Hunter

Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

Opis: Życie nastoletniej Kylie Galen nie jest łatwe. Umiera jej ukochana babcia, rzuca ją chłopak, jej rodzice się rozstają, a w dodatku ciągle widuje dziwną postać, której nikt poza nią zdaje się nie zauważać… Pewnego wieczora Kylie Galen ląduje na nieodpowiedniej imprezie z nieodpowiednimi ludźmi, i to zmienia jej życie na zawsze. Za radą psychologa matka wysyła ją do Wodospadów Cienia – na obóz dla trudnej młodzieży. Już w drodze do obozu Kylie przekonuje się, że określenie „trudna” niezupełnie określa jej współobozowiczów.
Kylie nigdy nie czuła się całkiem normalna, ale nie wierzy też w to, że jej miejsce jest wśród tych, jej zdaniem, „dziwolągów”. Mieszkańcy Wodospadów Cienia twierdzą jednak, że przybyła tu nie bez powodu, ponieważ wiele wskazuje na to, że jest jedną z nich – między innymi to, że urodziła się o północy. Mimo to nikt nie wie, kim tak naprawdę jest…
Jakby życie nie było wystarczająco skomplikowane, na scenie pojawiają się Derek i Lucas. Są bardzo różni, ale obaj zajmują znaczące miejsce w sercu dziewczyny.
Chociaż Kylie niczego nie jest pewna, jedna rzecz staje się dla niej absolutnie jasna. To właśnie tu, w Wodospadach Cienia, jest jej miejsce.

 Kiedy czytałam opis tej książki, pomyślałam sobie, że to kolejna, oklepana powieść dla młodzieży. Ot, ten sam schemat, co wszędzie: zagubiona ona + tajemniczy, niebezpieczny on + seksowny, miły on = paranormalny trójkąt. Technicznie rzecz biorąc, nie pomyliłam się. Nic wybitnego, niewiele kreatywności... W sumie niczym specjalnym ani nowym autorka nie zaskakuje. Za to wydawnictwo zaskakuje jak diabli, ale o tym później.

 Pomimo dosyć schematycznej fabuły książkę czyta się naprawdę szybko. Ja sama pochłonęłam 2/3 powieści w kilka godzin. Przerwałam zagłębianie się w treść tylko dlatego, że z powodu późnej pory nie mogłam się już skupić. I tu właśnie leży pies pogrzebany: Urodzoną o północy pochłania się w momencie, ponieważ została napisana lekkim, przyjemnym stylem, ale nie jest to pozycja dla wymagających czytelników.

 Narracja trzecioosobowa została zastosowana po mistrzowsku: tak doskonale oddawała uczucia targające główną bohaterką, że czasami miałam wrażenie, iż to sama Kylie opowiada mi swoją historię. Żeby jednak nie było wątpliwości; autorka nie skupiała się jedynie na jej odczuciach. Otoczenie było opisywane różnie. Raz tak prosto, że od razu stawało przed oczami, a raz w jakiś taki dziwny sposób, że musiałam nieźle się nagłówkować, żeby dany opis zrozumieć. A i tak do teraz go nie pojmuję...

 Pani Hunter stworzyła nie tylko schematyczne postacie - jaką bez wątpienia jest Kylie - ale też kilka ciekawych, oryginalnych. Np. Perry - zbok, który potrafi zmienić się w jednorożca (i nie tylko). Lucas, który intryguje swoją osobowością, pewien wredny wampir, przez opiekunkę obozu często nazywany dupkiem... I to właśnie ci bohaterowie - oraz kilku innych - sprawiają, że chcę sięgnąć po kolejną część. Przede wszystkim jednak urzekła mnie historia Żołnierza, która wycisnęła z moich oczu kilka łez... Dlaczego? Przekonajcie się sami!

 A teraz coś, o czym wspomniałam na wstępie. Niespodzianka wydawnictwa! Jaka? Tym mogę się z Wami podzielić z czystym sumieniem... Otóż jeśli błędy ortograficzne w książkach Was denerwują, to polecam przy czytaniu Urodzonej... trzymać pod ręką ołówek albo czerwony długopis, ponieważ kilkanaście razy wystąpi tam "wykSZtusić". Nie, ja nie żartuję. Za trzecim razem zaczęłam skreślać ten błąd. Przy dziesiątym razie straciłam rachubę, ile dokładnie razy to słowo wystąpiło w książce. Na pewno kilkanaście. Jestem pełna podziwu dla korektora tej powieści. Taki wstyd...



Moja ocena: 4 (dobra)

wtorek, 14 stycznia 2014

61. "Kroniki Saltamontes. Ucieczka z mroku" - Monika Marin

Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna


Opis: Adam i Aleks - dwóch chłopców z sierocińca, jeden obdarzony nieprzeciętną intuicją, a drugi inżynieryjnym umysłem - wyruszają w podróż. Wcześniej jednak skonstruują Maszynę do Produkowania Szczęścia, której powierzą swoje sekrety. Chłopcy marzą o odnalezieniu domu i zaskakujących przygodach. Ich życie nabierze tempa, gdy w średniowiecznych podziemiach odnajdą tajemnicze księgi. Od tej pory spotkają ich sytuacje niebezpieczne i pełne emocji. Ale najważniejsze jest, aby przeprawili się przez cała Europę i dotarli do miejsca, które wspólnie wylosowali na mapie. No i oczywiście aby ich wynalazek uszczęśliwił nie tylko ich, ale i ludzi o dobrym sercu.




W opisach umieszczonych na kilku stronach internetowych znajdziecie informację, iż jest to książka przeznaczona dla dzieci 9-12 lat. Cóż... Ze swojej strony powiem tylko tyle, że już dawno nie widziałam równie skutecznego odstraszania klientów od naprawdę świetnej powieści. To jedna wielka bujda, bo Kroniki Saltamontes to książka dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie. KAŻDY!

"(...) najważniejsza jest teraźniejszość. Przeszłości nie zmienimy,a przyszłość nie istnieje."

 Po opisie zaserwowanym mi w Internecie nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać, jednak przeczucia względem książki miałam dobre. I nie pomyliłam się... Ale po kolei. Książkę pani Moniki wydano w bardzo ładnej formie - twarda okładka, grafika nawiązująca do treści (i przede wszystkim komponująca się z nią), do tego cudowne ilustracje zajmujące całą stronę, w żołto-brązowo-czarnej tonacji. Zakochałam się w tym cudeńku od pierwszego wejrzenia. Od pierwszej strony. A później to już poszło gładko: 10 stron, 20 stron, 100 stron, 200,300... I nagle bach! Koniec.

"Chciałem w swoim życiu iść do przodu, a nie cofać się, chciałem podejmować decyzje odważne, bo miałem prawie dziewięć lat, a gdy się ma dziewięć lat - wszystko jest możliwe."

 Autorka stworzyła opowieść pełną przygód, miłości, przyjaźni, marzeń i wiary. Dziecięcej wiary, że możemy wszystko. Przygody sprawiały, że włos jeżył mi się na karku, a serce biło mocniej z powodu emocjonujących wydarzeń. A cała reszta... Że pokochałam tę książkę za jej autentyczność i swojskość, za to, że na krótko znowu mogłam stać się beztroskim, ufnym dzieckiem. Te ostatnie odczucia już dawno nie towarzyszyły mi przy czytaniu, dlatego też Kroniki Saltamontes... stały się dla mnie bezcenne. To nie autograf pani Marin, nie jej dedykacja takimi je czynią, ale zawarta w nich treść. Ponadczasowa.

" - Nie zostawię cię... nigdy. Nigdy cie nie zostawię! I nie patrz na mnie, jakbym miał dziesięć lat.
- Ależ ty masz dziesięć lat!"

 Pani Monika napisała książkę, jakich ostatnio na rynku brakuje. Taką, która zawiera w sobie i przemyślaną intrygę (o kunszcie pisarki najlepiej przekonujemy się na końcu powieści), i życiową mądrość. Ucieczka z mroku to prawdziwa kopalnia cytatów, a każdy jest lepszy od poprzedniego. Nie martwcie się jednak: nie jest to pozycja pełna przykazów, nakazów i zakazów. O nie. Wszystko jest podane w sposób subtelny. Nie brakuje też dowcipnych uwag bohaterów młodych, jednak nad wyraz dojrzałych i doświadczonych przez życie.

POLECAM TĘ KSIĄŻKĘ KAŻDEMU. BEZ WZGLĘDU NA WIEK I UPODOBANIA. PO PROSTU... KAŻDEMU!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Autorce ♥


Moja ocena: *7 (wybitna)

poniedziałek, 13 stycznia 2014

60. "Samozwaniec tom II" - Jacek Komuda


Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

 Komuda zabiera nas w ciąg dalszy straceńczej wyprawy na Kreml. Pędzimy po koronę carów wśród białej śmierci, wśród kwiku umierających koni, przy akompaniamencie armat. W towarzystwie horyłki, dziewek i szlacheckich zwad. Panowie bracia, choć noszą skrzydła, to święci nie są. Oj, nie. W kilkuset roznoszą wielotysięczne armie Godunowa. Drżą przed nimi wszyscy żołnierze. A nawet Samozwaniec. Bo Dymitr nie spodziewał się, że fantazja polskich szlachciców może obrócić się przeciw niemu...

 Autor tym razem nieco zmienił ton książki - w miejscu dowcipu pojawił się dramat. W pierwszym tomie było wesoło, miejscami poważnie. Teraz jest na odwrót. Dlaczego? Bo marzenia o moskiewskich bogactwach pryskają niczym bańka mydlana. Husaria to skrzydlata jazda. Ale nawet ona nie da rady w kilkuset jeźdźców rozgromić dziesiątek tysięcy Moskali. Za to rosyjskie mrozy wykańczają wszystkich: Polaków, bojarów, konie... Każdego.

 Pierwszy raz przy książce pana Komudy płakałam. A stało się właśnie z powodu koni. Z powodu wiernych husarskich towarzyszy, o których wrogie wojska mówiły, że są piekielnymi stworzeniami. Bo nawet po salwie z pistoletów, husarze wciąż pędzili w niezmąconym szyku. Ranione wierzchowce padały dopiero po szarży... Więź szlachciców z ich końmi była niesamowicie silna. Końska krew znaczyła więcej niż ludzka. Autor doskonale oddał to przywiązanie pana i zwierzęcia. Żołnierze płakali, gdy dobijali swe rumaki, a ja płakałam z nimi. Na ten fragment nie sposób pozostać obojętnym.

 Muszę też wspomnieć o intrydze. Intrydze zaczętej w pierwszym tomie, kontynuowanej w drugim. Raz wybijała się na pierwszy plan, raz ginęła zmieszana z błotem i śniegiem... Ale zawsze była obecna. Albo w postaci niedźwiedziego chrestu (krzyża), albo w postaci Borysa. Sługi Dydyńskiego, Moskala, którego ja uwielbiam, a którego Jacek [Dydyński, nie mylimy z autorem] nie znosi i traktuje jak śmiecia. Zawsze w takich momentach kraje mi się serce.

 Podsumowując: powieść lepsza od pierwszej części, zdecydowanie godna polecenia; pełna walki, potu i krwi. Intryg, niebezpieczeństw, a co za tym idzie: silnych emocji. Doskonale oddaje realia XVII - wiecznej Korony Polskiej. Polecam ją każdemu, kto pragnie książki porządnej, przemyślanej, słowiańskiej: surowej, realistycznej.

Moja ocena: 6 (rewelacyjna)

środa, 8 stycznia 2014

Sprzedam/wymienię :)

 Nadszedł Nowy Rok, a wraz z nim porządki. Jeśli o mnie chodzi - porządki w biblioteczce, oczywiście. W końcu do tego dorosłam! :D


 Jak już zaznaczyłam w tytule, sprzedam książki widoczne na fotografii, bądź wymienię (Koniś nie podlega transakcji, jestem do niego przywiązana). Kto bloga uważnie śledzi, ten wie, że Wasza Wasylisa gustuje głównie w fantastyce... Ale to nie znaczy, że nie możecie zaproponować mi także innych gatunków :P Nie ukrywam też, że przede wszystkim zależałoby mi na sprzedaży :)



Książki ze stosu:

Pocałunki z piekła - praca zbiorowa -> 15zł
Bale maturalne z piekła - praca zbiorowa -> 15zł
Zmrok - Harvard Lampoon -> 10zł
Nefilim - Thomas Sniegoski -> 15zł 
Delirium - Lauren Oliver -> 20zł 
Monster High - Lisi Harrison -> 15zł
Świat Nocy - L.J. Smith -> 18zł
Zmorojewo - Jakub Żulczyk -> 15zł

KOMPLET Pamiętników Wampirów - L.J. Smith -> 63zł
KOMPLET Pocałunki z piekła + Bale maturalne z piekła - praca zbiorowa -> 25zł


Ceny podaję z wliczoną już przesyłką poleconą (żeby książki nie zaginęły gdzieś po drodze) oraz kopertą bąbelkową (żeby książka nie zniszczyła się podczas podróży).

Wszystkie książki oprócz Zmorojewa są w bardzo dobrym stanie, jestem ich pierwszą właścicielką. Zmorojewo dotarło do mnie już lekko zmaltretowane z księgarni...






O kontakt proszę na:
(wiadomość prywatna)
lub:
MAIL: paticzova989@interia.pl

Na życzenie wysyłam więcej zdjęć :)

Prosiłabym również, żebyście w miarę możliwości podali tę wiadomość dalej, będę bardzo wdzięczna! ♥

poniedziałek, 6 stycznia 2014

59. "Samozwaniec tom I" - Jacek Komuda


Opis: Rok 1605. Polskie wojska wkraczają do Moskwy. Fantastyka? Nie! Najprawdziwsza prawda historyczna!

Opowieść o największej, awanturniczej wyprawie Polaków, porównywalnej z podbojami hiszpańskich konkwistadorów. Wyprawie po koronę carów Moskwy, zwanej Trzecim Rzymem.

Książka o zderzeniu dwóch światów - wyrosłej na gruncie wolności szlacheckiej Rzeczypospolitej i ksenofobicznej Moskwy, odgrodzonej od Europy murem prawosławia. Opowieść o fenomenie husarii i wojska polskiego, zwyciężających na mroźnych stepach i lodowych pustkowiach Rosji, gdzie wieki później klęskę poniosły armie Napoleona i III Rzeszy.

 Komuda kolejny raz zabiera nas do XVII wiecznej Rzeczypospolitej. Tym razem głównym bohaterem jest znany nam z kilku innych książek Jacek Dydyński, zwany także Jackiem nad Jackami, który to "tytuł" nadał mu sam... Uwaga! Uwaga! Carewicz Dymitr Iwanowicz z rodu Ruryka. Wszystkim Polakom znany ze szkoły jako Dymitr Samozwaniec. Choć bardzo lubię historię, to czasami przysypiałam nad podręcznikiem do niej. Przy panu Jacku K. nic takiego nam nie grozi - on przedstawia przeszłość Polski w sposób barwny i emocjonujący. Opowiada o rzeczach, o których w szkole nie wspominają.

„I pił węgrzyna. Strasznie i na umór, jakby to opisał jakiś cudak z Francji albo Hiszpanii, czyli zwyczajnie - polską miarą.”

 Autor w swoich książkach nie stroni od opisów chlania horyłki i małmazji przez szlachciców polskich, od sieczenia się szabelkami z różnych, czasem naprawdę błahych powodów, od wykorzystywania chłopek przez swych panów. Tego typu opisów w jego powieściach jest wiele i to chyba właśnie one nadają im tak bardzo realistyczną wymowę. Trzeba jednak zaznaczyć, że pan Jacek nie poprzestaje na szlacheckich
wybrykach. O nie! On swoich bohaterów wikła w sprawy, które niejednokrotnie ich przerastają, intryguje nas zagadkami, emocjonuje wojnami...

„ (...) cóż pozostanie z Rzeczypospolitej i Polaków wtedy, kiedy ich konie i szable przestaną bić wrogów na bitewnych polach? Chyba tylko picie i wspominanie dawnych zwycięstw...”

 Samozwaniec został napisany językiem zarchaizowanym, wiele podanych w nim terminów jest dla ludzi współczesnych czarną magią. Nie martwcie się jednak, bo Komuda wyjaśnia nam w tekście bądź w przypisach co trudniejsze zagadnienia, więc nie ma problemów ze zrozumieniem opisów zawartych w książce. Pomimo archaizacji mowy książkę czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. O ile ktoś lubi powieści spod znaku szabli i płaszcza, oczywiście.

"Póki kopii i husarza staje, będzie Polak pan w polu.
Skoro kopia zginie, zginie i polska cnota."

 Jacek Komuda podczas czytania Samozwańca sprawił, iż znowu poczułam się dumna z bycia Polką - opisy potęgi husarskiej sprawiają, że rośnie serce. Każdemu. To niesamowite, jaką potęgą kiedyś była Polska, jak inne kraje przed nią drżały. A już na pewno przed naszą uskrzydloną jazdą. Mimo wszystko ta książka wywołała we mnie melancholię, gdyż w pewnym momencie zaczęłam zastanawiać się, jak to się stało, że nasz kraj na przestrzeni wieków tak bardzo upadł, podczas gdy zacofana wtedy Rosja teraz jest imperium... Na to pytanie każdy z nas musi opowiedzieć sobie sam.

"Nie ten chłop dobry, co się drugiego nie boi, lecz ten, co z kutasem, a kutas mu stoi!"

 Komuda to swoista jakoś gwarancji - książki tego autora mogę kupować w ciemno, całymi seriami, ponieważ wiem, że mnie nie zawiedzie. Z tego też powodu na Gwiazdkę do mojej biblioteczki dołączyła cała seria pt. Orły na Kremlu (czyli 4 tomy ww. Samozwańca). Polecam Wam tę książkę z czystym sercem i z nadzieją, że pokochacie ją tak samo jak ja.

" - Witaj w moich szeregach - roześmiał się Dymitr i rozłożył ramiona. Padli sobie w objęcia jak wolni bracia. Być może ten jeden jedyny raz przyszły car obłapiał polskiego szlachcica; bo znacznie później robiły to za niego skuteczniej i przez całe wieki kajdany oraz drewno moskiewskiej szubienicy."

Moja ocena: 5 + (bardzo dobra plus)

środa, 1 stycznia 2014

58. "Minione życia" - Wojciech Baran



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

Opis: Pewnej burzliwej nocy do Piotra Wolskiego przybywa młoda Rosjanka – Nadia Prokotov. Mężczyzna zaskoczony porą niecodziennej wizyty każe jej się wynosić. Jednak słowa, które słyszy przez zamknięte drzwi sprawiają, że zaczyna on rozumieć, jak wiele ich łączy. Stare niedokończone rzeczy, o których Piotr wolałby zapomnieć, powracają za sprawą najbliższej mu osoby – jego syna.
Następne kilkanaście minut rozmowy determinują dalsze życie Piotra.

Piotr z Nadią usiedli, staruszka zaś zajęła miejsce naprzeciwko nich, odkładając palącą się latarnię na stół.
– Sama pani tu mieszka? – spytał Piotr, rozglądając się po kuchni.
– Tak – odparła rzeczowo kobieta. – Dwóch moich synów aresztowano jeszcze w pięćdziesiątym drugim roku. Mąż zaś tydzień temu zaginął bez śladu.
– Jak to zaginął? – spytała poważnie Nadia.
Kobieta spojrzała na nią swoimi szarymi oczami, z których emanowała jakaś dziwna pustka. Następnie popatrzyła w okno i szepnęła złowrogo:
– Te moczary. Około dwóch tygodni temu zaczęła się seria tajemniczych wypadków. Ludzie zaczęli ginąć bez śladu. Domy znajdujące się na obrzeżach miasta znajdowano nad ranem zdewastowane, a mieszkające w nich rodziny... – Rozłożyła ręce i z bezsilnym uśmiechem dodała: – ...jak kamień w wodę.
– Gdzie znajdują się te domy? – spytał poważnie Piotr.
– Wszędzie wokoło Stołeczna. Dwa z nich stoją sto metrów od nas. – Wskazała ręką dalszą część drogi biegnącej za oknem.
– A co się stało z resztą ludności? – spytała Nadia.
– Wszyscy tutaj znali przecież legendę północnych ziem – odparła z tajemniczym uśmiechem staruszka. – Pouciekali...

 Sięgając po Minione życia, nie byłam pewna, co tak naprawdę zostanie mi zaserwowane. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało fantastycznie: Rosja, którą tak uwielbiam, tajemnice, bez których właściwie nie ma dobrej książki... No i ten fragment powieści widoczny na tylnej okładce. To właśnie on sprawił, że ostatecznie zdecydowałam się na tę, a nie inną lekturę. Czy mój wybór był słuszny? Przekonajcie się.

"Ktoś, kto nie boi się przegranej, najczęściej wygrywa, ponieważ jego ruchy są płynne i nieskrępowane strachem."

 Wojciech Baran ma dar. Należy do grona tych szczęściarzy, którzy zaczynają książkę z impetem i tak też ją kończą. Minione życia intrygują czytelnika już od pierwszej strony, sprawiając, że chce on przekonać się, co będzie dalej. A im dalej brnie w historię Piotra i Nadii, tym bardziej nie chce poznawać jej zakończenia. Przynajmniej tak było w moim przypadku: czytałam, czytałam i pragnęłam, by ta książka się nie skończyła, ponieważ rzadko można dostać w ręce coś, co jest tak dobrze napisane i co tak bardzo wciąga.

"Wiara was złączy...
religia podzieli..."

 Autor napisał Minione życia językiem przystępnym i na swój sposób lekkim, ale eleganckim. I to właśnie mi się podobało: były przekleństwa, styl mówienia danych postaci wyraźnie oddawał ich charakter, jednak nie można powiedzieć, że powieść została napisana w języku potocznym. Moją uwagę zwrócił fakt, że pan Wojciech nieco nadużywał wyrażeń lekko i delikatnie. W sumie nie przeszkadza to jakoś szczególnie; mnie po pewnym czasie ten dziwny nawyk pisarza zaczął bawić.

"Sen jest najlepszym lekarstwem na problemy, a alkohol na bezsenność..."

 Minione życia to powieść przemyślana, dopracowana i dopieszczona w każdym calu. Autor stworzył niezwykle realistyczne postacie, przemyślaną intrygę, trzymając czytelnika cały czas w napięciu. Przywiązałam się bohaterów Minionych żyć, przeżywając opisywane emocje równie intensywnie, co oni sami. Warto również wspomnieć, że pan Wojciech potrafił nastraszyć. Czym? Sięgnijcie po książkę i przekonajcie się sami! Nie można mu też odmówić umiejętności wzruszania oraz poruszania trudnych tematów, tak jakich jak np. religia.

 Minione życia polecam każdemu, kto oczekuje od książki klasy, dojrzałości, przemyślanej akcji oraz morału. Wojciech Baran stworzył małe arcydzieło, które czyta się szybko, ale nie połyka się go jak byle historyjki. Autor zmusza czytelnika do refleksji nad dobrem, złem oraz nad samym sobą. Przywraca wiarę w miłość, wierność i przyjaźń.


ZA EGZEMPLARZ RECENZENCKI DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU NOVAE RES


Moja ocena: 7* (wybitna)