poniedziałek, 30 marca 2015

127. "Podróż po miłość. Maria" - Dorota Ponińska


Opis: Emilia wiedzie bezpieczne życie u boku tureckiego męża, dopóki napięte stosunki pomiędzy imperium osmańskim a Rosją nie doprowadzą do wybuchu wojny krymskiej. To burzy spokój rodziny. Zakir postanawia bowiem przyłączyć się do walk, a żona podąża za nim, choć oznacza to rozstanie z ukochanym synem.

Jak potoczą się dalsze losy Emilii? Czy jej dorastająca w Rosji córka Maria pozna prawdę o swoich tureckich korzeniach oraz starszego brata? Czy dorosły już Kemal wybaczy matce, że go porzuciła jako dziecko, wybierając swobodne życie poza haremem?

Dorota Ponińska umieszcza swoje bohaterki w wielonarodowościowym środowisku pośród przepięknego krajobrazu Półwyspu Krymskiego, którego uroda stanowi inspirację dla poetów i malarzy. Zabierze czytelnika także do Petersburga, Paryża i Stambułu. Przy okazji przedstawi sylwetkę Iwana Ajwazowskiego, wybitnego malarza marynisty z końca XIX wieku, oraz innych twórców jego pokolenia.

 Żadna to tajemnica, że wielką fanką romansów nie jestem i chętniej sięgam po mocne książki, gdzie balansuje się na krawędzi przyzwoitości czy perwersji. Jednak wątek carskiej Rosji potrafi skłonić mnie nawet do sięgnięcia po powieść o miłości. Po powieść, która podbiła moje serce i która na długo zostanie w mojej pamięci.

 Nie czytałam historii Emilii, czyli pierwszej części serii, jednak odnalezienie się w realiach Marii nie sprawiło mi żadnych problemów. Nie tylko śledzenie aktualnie dziejącej się akcji nie było trudne, ale też dzięki odpowiednio dawkowanym informacjom czytelnik mógł poznać przeszłość bohaterek. Będąc przy przeszłości - początkowo odrobinę dezorientowały mnie nagłe przeskoki czasowe, kiedy to z bieżącej historii Marii zabierano nas w retrospekcje jej matki - wspomnianej już Emilii. Na szczęście szybko można się do tego przyzwyczaić, połapać w czasie i przestrzeni, a wtedy to zaglądanie w przeszłość jest prawdziwym smaczkiem.

 Główną bohaterkę, Marię, poznajemy jako obywatelkę rosyjską, dziecko z niepokorną polską duszą i tureckimi korzeniami. Dzięki tej mieszance kulturowej i narodowościowej czułam, że nie jest to zwykła opowiastka o zakochanych dziewuszkach. Nie! Autorka niczym rasowy historyk oddała klimat ówczesnych czasów, kiedy ludzie kawałki swojej ojczyzny zabierali wszędzie tam, dokąd zawędrowali. Było to piękne, barwne doświadczenie. Zwłaszcza dzięki Marii, która dążyła do poznania własnej tożsamości narodowej, przyjaźniła się z mieszkańcami Krymu, którzy przybyli tam z różnych zakątków świata i gościła w pensjonacie matki ludzi z całego globu. Dorastanie wraz z nią okazało się nad wyraz zajmujące, ponieważ jej niepokora nie zmalała z czasem. Główna bohaterka jest charakterna, inteligentna, mądra i utalentowana, ale nie idealna, za co otrzymuje dużego plusa. Jest... dziewczyną taką jak my. Swojską i naturalną. Popełnia błędy, kocha, nienawidzi, smuci się i raduje.

 Na uwagę zasługują również pozostali bohaterowie: Emilia, która część życia spędziła w tureckim haremie, która porzuciła wygodne życie i synka, by odnaleźć męża na wojnie i być przy nim, która podjęła heroiczną decyzję zmiany całego swojego życia dla córki. Jej towarzyszka i służka okazała się sporym zaskoczeniem. Nie spodziewałabym się, że kryje tak intrygującą historię. Właściwie wszystkie kobiety w tej powieści są niespodziankami. Głębokimi, nie zawsze radosnymi niespodziankami. A mężczyźni? Ci również zasługują na uwagę, jednak nie będę się nad nimi rozwodzić, żeby nie zdradzić Wam czegoś istotnego. Musicie ich poznać osobiście, bo na to zasługują. Są fantastycznie wykreowani, zapewniam.

 Iwan Ajwazowski wypada poza kategorie. To dzięki niemu pokochałam tę książkę, to jego postać poruszyła mnie najbardziej. Zawsze, kiedy pojawiał się temat jego obrazów, czytałam, że jest geniuszem, wybitnie utalentowanym człowiekiem, a morze namalowane przez niego wręcz wylewa się z ram obrazu. Z początku sądziłam, że to zwyczajna hiperbolizacja umiejętności malarza, ale gdy w końcu postanowiłam przekonać się o tym na własne oczy... Zakochałam się. I już zawsze będę wdzięczna pani Ponińskiej, że dzięki jej książce mogłam poznać nie tylko twórczość Ajwazowskiego, ale też jego samego jako zwyczajnego człowieka, który ma problemy, wzloty i upadki. Przez którego ostatecznie miałam łzy w oczach, bo był moją ulubioną postacią w książce, do którego przywiązałam się emocjonalnie. Mam nadzieję, że zarówno jego obrazy jak i historia tego wspaniałego człowieka poruszą Was tak samo jak mnie.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję autorce!

Moja ocena: 9/10 (wybitna)

Chciałabym napisać znacznie więcej, ale cokolwiek napiszę, nie odda klimatu powieści i mojego umiłowania talentu Ajwazowskiego. Po prostu... Sięgnijcie po tę książkę i pozwólcie się jej oczarować. Niech porwie Was morze wylewające się poza ramy obrazów!

PS Ten pierwszy obraz to mój ulubiony ♥
A Wam który spodobał się najbardziej?

piątek, 27 marca 2015

126. "Wektor zagrożenia" - Wiktor Noczkin


Opis: Survarium - duchowy spadkobierca S.T.A.L.K.E.R.a

Świat przyszłości, w którym ziemia powstała przeciwko człowiekowi, aby go zniszczyć.

Na planecie pojawia się przerażająca bio-anomalia – Las pełen zmutowanych roślin i zwierząt. Nieliczni dają radę przeżyć w nowym świecie pełnym agresywnych mutantów i odmienionej przyrody. Ludzie formują bandy, klany i zgrupowania, walczące o resztki pozostałe po upadku cywilizacji.

Włóczęga Aleks wbrew swej woli wplątuje się w poszukiwanie sekretów porzuconych laboratoriów naukowych. Naprzeciw siebie stają oddziały Czarnego Rynku oraz Armii Odrodzenia, chcące posiąść na własność odpowiedź na zagadkę z przeszłości...

Krwiożercza siła Matki Natury kontra natura człowieka

 Wiktor Noczkin! Następca S.T.AL.K.E.R.a! Fabryka Słów! Czy może być bardziej kuszące połączenie? Wprost nie mogłam się oprzeć, musiałam przeczytać tę książkę. Nie, nie musiałam... MUSIAŁAM! - o tak, wielkimi literami i z wykrzyknikiem. Z ledwo trzymaną na wodzy ekscytacją zabierałam się do czytania, licząc na kolejną porywającą lekturę rosyjskiego pisarza.

 Jako że jestem słaba z matematyki, to się przeliczyłam. O ile Ślepa Plama czy Czerep Mutanta wciągnęły mnie od razu i książkę odkładałam tylko wtedy, gdy absolutnie musiałam, to tutaj było przeciwnie: przymuszałam się do czytania. Z uporem godnym lepszej sprawy mówiłam sobie: czytaj, to tylko początek, będzie lepiej! Nie zrozumcie mnie źle - było dobrze, ale nie bardzo dobrze. W porównaniu z poprzednimi książkami autora trochę blado...

 Blado z prostego powodu: troszeczkę nudno. Ktoś może powiedzieć: kobieto, co z tobą? Zmutowany Las, zabijaki i zabijanki, a ty narzekasz?! A tak, narzekam. Bo akcja rozkręcała się w nieco ślimaczym tempie i tak naprawdę sporo stron upłynęło, nim wyklarowało się sedno fabuły. Mimo to było interesująco i sympatycznie, miejscami zabawnie. Jednak bez iskry, która sprawiłaby, że chciałabym pobiec i wystawiać tej książce mega pozytywną opinię oraz ocenę.

 Aleks, główny bohater, okazał się uroczym chłopaczkiem. Biegał po świecie ogarniętym przez wspomniany już Las, z karabinem, w towarzystwie kolegi plotącego bzdury o przebudzeniu mitycznego olbrzyma i zbierał książki. Mało tego, czytał, co mu w ręce wpadło, zapominając o wszystkim. Ktoś określił go mianem pseudointeligenta... I chyba miał rację owy ktoś. No bo nie czarujmy się: nawet największy miłośnik książek nie pogrąży się bez reszty w jakiejś fakturze czy zamówieniu, zwłaszcza kiedy wokół roi się od wrogów i huku wystrzałów. Absurd, co?

 Z kolei Szwed, towarzysz Aleksika... To już inna para kaloszy. Bo o ile Aleksiej jest zwyczajnie uroczy i czasami budził politowanie, to Szwed jest z gatunku prawdziwych mężczyzn, którzy są tajemniczy, świetni w walce, inteligentni... Każdy zna ten książkowy gatunek męskiego ideału literackiego. Wzbudził moje zainteresowanie na tyle, że w końcu bardziej zaczęłam skupiać się na nim niż na głównym bohaterze. I to dzięki niemu - na którego historii opiera się cała fabuła - sięgnęłabym po kolejną część. O trzecim bohaterze, czy też bohaterce nie wspominam nawet... Bo nie warto. Nie przepadam za nią, pasuje do wszystkiego jak kwiatek do kożucha i nie wiem, dlaczego autor wcisnął to dziewczę w środek akcji.

 Ogólnie było ciekawie (jak już akcja nabrała rozpędu i zaczęła wyłaniać się logiczna fabuła). Noczkin wpadł na interesujący pomysł, którego głównym filarem jest brak pamięci Szweda i blizny, które mu pozostawiono.  Czytałam z zapartym tchem, kiedy to i owo poczęło się wyjaśniać, a rzeczona postać na dobre weszła do akcji, jednak... Całokształt nie wzbudził mojego zachwytu, choć przyznaję, że fascynujące jest uniwersum Survarium, mimo iż ze swoim starszym bratem S.T.AL.K.E.R.em niewiele je łączy.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi papierowypies.pl!


Moja ocena: 6/10 (dobra)

sobota, 7 marca 2015

125. "Kroniki Bane'a" - Cassandra Clare


Opis: Najnowsza książka Cassandry Clare ze świata Nocnych Łowców. 
Zbiór opowiadań jak nigdy przedtem przybliża wielbicielom „Darów Anioła” i „Diabelskich Maszyn” postać czarownika Magnusa Bane’a, którego uwodzicielska osobowość, ekstrawagancki styl i cięty dowcip oczarowały fanów bestsellerowych cykli.

 Dary Anioła to jedna z moich ulubionych serii. Nie potrafię oprzeć się czarowi Jace'a czy urokowi Simona, dlatego też po tę pozycję sięgnąć musiałam obowiązkowo. Jakże bym mogła przepuścić możliwość czytania o tak ekstrawertycznej, ba, kontrowersyjnej wręcz postaci jak Magnus Bane? Nie mogłam, zatem z ekscytacją i oczekiwaniem kolejnej świetnej powieści zaczęłam czytać.

 Zaczęłam i... Rozczarowałam się już po pierwszych stronach. To... To kompletnie przeciętne coś miała napisać tak lubiana przeze mnie (i rzesze fanów na całym świecie) Cassandra Clare?! Wolne żarty. Najwyraźniej pisanie z dwiema wymienionymi na okładce paniami autorce nie posłużyło... Nie poddałam się jednak i stwierdziłam, że będę brnąć w te głupoty dalej. Brnęłam bez wielkiego bólu, ale też i bez wielkiej radości. Dlaczego bez bólu? Ano dlatego, że owszem, czytało się szybko i przyjemnie, ponieważ zaserwowano nam niemalże potoczny język. A dlaczego bez wielkiej radości? Bo było nieco... idiotycznie. Zabawnie, ale nazbyt często zbyt absurdalnie, bez klasy właściwej poprzednim książkom Clare.

 Przyznaję jednak, że w miarę zagłębiania się w kolejne opowiadania, było coraz lepiej. Dowcipnie, jednak z pewną dozą melancholii. Akcja wciągała, bo budziła grozę, a nie politowanie. Z biegiem stron książka stylem coraz bardziej przypominała rzeczone już Dary.... a tym samym podróżowanie z Banem przez kolejne wieki stało się prawdziwą przyjemnością. Kiedy widoku nie przysłaniała mi uprzednia infantylność, mogłam docenić, jak wymagającym zadaniem było opisanie historii maga przy jednoczesnym zachowaniu jego beztrosko-ekscentrycznego stylu bycia.

 Autorka serwuje czytelnikom prawdziwe misz-masz czasu, miejsca oraz akcji. I tylko niektóre postacie - równie nieśmiertelne jak główny bohater, co i rusz wypływają z odmętów upływających lat, by o sobie przypomnieć. I choć są ważne, bo trwają niczym skała, kiedy wszystko inne przemija, to ważniejsi są bohaterowie, których żywot jest krótki. Na ich przykładzie Cassandra Clare ukazuje bolączki wiecznej młodości - owszem, przeżywasz mnóstwo przygód, bierzesz udział w historycznych wydarzeniach i na przestrzeni wieków nieskończenie wiele razy możesz być ikoną mody, ale cóż Ci po tym, skoro Twoi bliscy odchodzą? I to prędzej niż później. Raz za razem. Zwariować można, prawda?

 Ostatecznie Clare pokazała klasę, którą zasłużyła na całkiem wysoką notę. Znalazłam w Kronikach Bane'a to, czym urzekły mnie także Dary Anioła - pod płaszczykiem nadprzyrodzonej walki dobra ze złem, magii oraz intryg iście bajkowych postaci ukryła typowo ludzkie problemy, które dotykają każdego z nas. Czyż wszyscy, w głębi duszy, nie pragniemy bliskości drugiego człowieka? Miłości, przyjaźni, zrozumienia? I nawet mając do dyspozycji życie wieczne, pieniądze, a także magię, najważniejsze wartości pozostają takie same.

 Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi papierowypies.pl!

Moja ocena: 7/10 (bardzo dobra)