środa, 21 stycznia 2015

121. Przedpremierowo: "Stalowe szczury. Błoto" - Michał Gołkowski


PREMIERA: 23.01.2015 r.

Opis: Wiosna 1922. Samobójcze natarcie na pozycje przeciwnika po raz kolejny prowadzi kapral Reinhardt i jego kompania karna – kundle wojny, dezerterzy, podpalacze i najgorsze szumowiny. Straceńcy gotowi na wszystko.

Wkrocz w okopy Wielkiej Wojny.


- Na pozycje! – warknął Kurt. Linia złamała się, rozsypała, gdy żołnierze zaczęli ustawiać się przy drabinkach. Widać było, że część odsuwa się od nich jak najdalej, podczas gdy inni z pewną desperacją przepychają się jak najbliżej. „Chcą mieć to już za sobą”, pomyślał sobie Reinhardt. Rozumiał ich aż nadto dobrze; być może postępowałby podobnie, gdyby tylko miał gwarancję, że postrzał byłby równoznaczny z szybką i bezbolesną śmiercią.

Jestem pewna, że wielu z Was kojarzy nazwisko autora z okładek pierwszej stalkerskiej serii w Polsce, która ukazała się nakładem Fabryki Słów. Mnie samej jeszcze nie udało się do niej dorwać, ale tyle dobrego o Gołkowskim słyszałam, że kiedy dowiedziałam się, że dostanę jego najnowszą książkę do recenzji (będącą początkiem całkiem nowej, osadzonej w klimacie I WŚ serii), ucieszyłam się z niezmiernie i z entuzjazmem zabrałam do czytania.

 Musicie wiedzieć, że zostało mi coś z dziecięcych lat i mam nawyk oglądania w pierwszej kolejności
obrazków, jeśli takowe w książce się pojawiają. Z początku są oderwane od całości, więc nie mam pojęcia, o co w nich chodzi, widzę tylko, że są świetnie wykonane. W miarę czytania rozumiem ich znaczenie, doceniam znakomite odzwierciedlenie opisywanej sytuacji. Moje serce z miejsca podbiła ilustracja wojennej kostuchy. Nie zdradzę Wam dlaczego, ale w całej swej upiorności budzi we mnie miłe odczucia i skojarzenia.

 Pooglądałam ilustracje, zabrałam się do czytania. Nie powiem, że pierwsze strony czytało się ciężko z winy autora, bo zwyczajnie byłabym niesprawiedliwa. Po prostu Stalowe szczury to powieść, na której naprawdę musiałam się skoncentrować, w tym wypadku nawet cała podzielność mojej uwagi nie miała racji bytu. Dlaczego tak się stało? Z prostej przyczyny: autor od razu ruszył z kopyta, działo się dużo, opisy skrupulatnie oddawały ekspresję sytuacji i należało uważać, żeby się nie zgubić... gdzieś pośród ton tytułowego błota. Na początku właśnie to rzuciło mi się w oczy: błoto. Wszędzie BŁOTO. Niemal czułam jego smak, zapach, słyszałam jego mlaskanie, gdy żołnierze po nim przebiegali, czy musieli się w nim czołgać. Intrygujące doświadczenie, które na długo zostaje w pamięci.

 W miarę zagłębiania się w historię odnosiłam wrażenie, że czytam o czymś, ale w rezultacie o niczym. Ot, autor coś tam sobie wymyślił i pisał o tym, ale nie miało to żadnej fabuły, żadnego celu. Dosyć demotywujące uczucie, jednak nie odpuściłam, bo mimo wszystko było ciekawie, poza tym Fabryka nie zwykła wydawać słabych książek, pozycje ich autorów można kupować praktycznie w ciemno. W końcu sytuacja... Cóż, z pewnością nie wyklarowała się, bo - paradoksalnie - im więcej informacji mi serwowano, tym więcej pytań się rodziło, ale w końcu poczułam, że jednak fabuła ma jakiś sens. A wtedy książkę dosłownie pochłonęłam, błoto mnie wessało i nie chciało wypuścić nawet po skończeniu czytania. Zwroty akcji zdumiewały, przeszłość bohaterów szeptała spomiędzy wersów, autor ostatecznie nieźle zakpił sobie z czytelnika... W pozytywnym sensie, oczywiście.

 Zdarzyły się chwile, kiedy byłam autentycznie przerażona, kiedy nie mogłam powstrzymać śmiechu albo wręcz przeciwnie: wstrzymywałam oddech, modląc się, żeby bohaterowie wyszli cało z opresji. Modlitwy te nie do końca zostały wysłuchane, bo autor zabił moją ulubioną postać (a tu już było blisko do łez w oczach), czego nie potrafię mu wybaczyć. Czytanie przerywałam dopiero w środku nocy, gdy ledwo widziałam na oczy, a to tylko po to, by nie uronić żadnej ważnej chwili. Ledwo dotarłam do ostatniej strony, już chciałam więcej. Teraz pojawia się zasadnicza wada tejże książki: trzeba czekać na kolejną nie wiadomo ile!

Stalowe szczury. Błoto polecam zarówno fanom historii, jak i sympatykom powieści mocnych, w 100% męskich i brutalnych, surowych, bez upiększeń.
Polecam tę książkę każdemu, kto oczekuje czegoś NAPRAWDĘ dobrego!

PS Przy okazji można nauczyć się niemieckich komend wojskowych i przekleństw, jeśli tylko ma się pod ręką słownik i chęci, by go użyć :P

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi papierowypies.pl!


Moja ocena:9/10 (wybitna)

4 komentarze:

  1. No to muszę powiedzieć... a właściwie to napisać :P, że mnie zaintrygowałaś. Chociaż początkowo miałam zamiar omijać powieść (sama nie wiem dlaczego), to teraz z chęcią się na nią skuszę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Cię zainteresowałam, bo książka naprawdę godna uwagi :)

      Usuń
  2. O, to ja, bo lubię dobre, mocne książki :) to znaczy w tych chwilach, kiedy nie mam ochoty na typowo babskie czytadła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro lubisz, to jak najbardziej powinna przypaść Ci do gustu. Życzę miłego czytania! :)

      Usuń

Drodzy Czytelnicy! Zostawcie po sobie ślad w postaci komentarza - każdy jest dla mnie motywacją do dalszej pracy. Dziękuję :)

Podzielcie się również linkami do własnych blogów, chętnie tam zajrzę :)