piątek, 23 stycznia 2015

122. Przedpremierowo: "Brud'n'opis - Tomasz Kubis


Opis: Tomasz, dręczony nerwicą natręctw nauczyciel języka angielskiego z Kalisza, zostaje wytypowany przez kuratorium do wzięcia udziału w programie edukacyjnym EDEN. Razem z innymi nauczycielami borykającymi się z problemami psychicznymi przyjeżdża na szkolenie do Smoczego Zamku w Pępku nieopodal Kalisza i tam postanawia odkryć, kto stoi za EDEN-em i jakie są jego cele. Prywatne śledztwo prowadzi go do zaskakujących odkryć i podjęcia brzemiennych w skutkach decyzji…
Para płatnych morderców, Cow i Chicken, przyjeżdża do Polski na zlecenie tajemniczej i bogatej firmy Dreamcatcher. Swoją misję mają wykonać pod przebraniem nauczycieli uczących w Gimnazjum Eksperymentalnym EDEN-u w Pępku. Ich misja jednak zmienia się w zaskakujący sposób po odkryciu zagrażającego światu spisku Redguyów i po spotkaniu Tomasza z Cowem…

Nauczyciele w polskim systemie oświaty pełnią tę samą rolę, co dialogi w filmie porno. Czyli drugorzędną. A oni bezwstydnie pchają się do przodu! A nawet do końca!! I to do końca świata! Bezczelni!
Jadwiga Nazgul, specjalista od wszechwiedzenia przy Kuratorium Oświaty w Poznaniu

Okazuje się, że Bóg istnieje! To skandal!!
Biskup Burzum

System oświaty w dobre ręce oddam. System jest posłuszny, załatwia się na dworze, daje głos na życzenie, uciesznie merda ogonkiem i umie ładnie prosić.
Nowy Rząd RP

 Sam opis nie przekonywał mnie, sądziłam, że mam do czynienia z jakimś kryminałem lub thrillerem, a te gatunki, choć je lubię, to najbliższe memu sercu nie są. Przestałam się wahać, czy sięgnąć po tę pozycję dopiero wtedy, gdy napotkałam okładkowe wyznania biskupa, pani Nazgul oraz Nowego Rządu RP. Były tak cyniczne, tak bardzo... w moim stylu!

 Brud'n'opis otwierałam z myślą, że oto czeka mnie kryminał psychologiczny, będzie jakaś grubsza afera, ale... To, co zafundował mi autor, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Otóż dostałam powieść niesamowicie dowcipną (niejednokrotnie w trakcie czytania nie mogłam powstrzymać śmiechu, a co mocniejszymi fragmentami dzieliłam się z przyjaciółką, która po przeczytaniu tych paru zdań doszła do wniosku, że musi poznać całość), przesyconą satyrycznym obrazem naszego kraju, a nawet świata w ogóle, jednak, z pewną przykrością, muszę przyznać, że niejednokrotnie okazywała się aż nadto prawdziwa. No dobrze, praktycznie wszystko, mimo iż przejaskrawione, było odzwierciedleniem aktualnego stanu RP i mentalności Polaków. 

 Spostrzegawczości, a zarazem celności w złośliwym komentowaniu świata nie można panu Kubisowi odmówić. Posiada on dar słowa, maluje przed czytelnikiem w sposób intrygujący chorobę psychiczną, globalny spisek, okrasza to wszystko wspomnianym już ciętym dowcipem, dorzuca motyw fantastyczno-religijny i... otrzymuje genialny przepis na jeszcze genialniejszą książkę, od której nie sposób się oderwać! Nic nie jest biało - czarne, wręcz przeciwnie: wszystko jest pstrokate, kolorowe, mnogość wątków nie pozwala się nudzić i tak naprawdę zostajemy zrobieni w balona. Jak cały świat; nikt nie wiedział, że Bóg jest Polakiem... I innych rzeczy też nie wiedzieliśmy.

 Nie można pominąć grona równie wielobarwnych postaci, z których każda posiada kompletnie odmienny charakter, przeszłość, nawet styl wypowiadania się czy też... orientację seksualną. Dla każdego coś dobrego! Homoseksualni Romeo i Julia kalający husarską dumę, święty będący zabójcą na zlecenie, miły starszy pan, który okazuje się... No, tu musicie sami sobie doczytać! A także pedofil - pedagog (bo to przecież żadna różnica nie jest) oraz młodociani przestępcy, czyli typowe polskie gimnazjum! Jedni inteligencją nie grzeszą, umysły drugich są ostre niczym klinga, co prowadzi do wielu absurdalnych albo niebezpiecznych sytuacji. Ewentualnie absurdalnie niebezpiecznych. Tajemnicę głównego bohatera do pewnego stopnia udało mi się przejrzeć, ale... Tylko troszeczkę, bo autor jest niczym rasowy wariat - nieprzewidywalny! Tak pozytywnie, oczywiście.

 Okrutnie pomyli się ten, kto w książce Tomasza Kubisa ujrzy wyłącznie zabawne fragmenty, pozorną niedbałość i rozrywkę. Jest to dzieło obrazoburcze, balansujące na granicy kontrowersji, które pod płaszczykiem kolokwialnych, a nawet prymitywnych fragmentów skrywa mądre przesłanie, którego tak bardzo brakuje w dzisiejszych powieściach. Nie trzeba się wysilać, by je pojąć, wystarczy czytać ze zrozumieniem i, wybaczcie ten zwrot, nie być idiotą.

Bierzcie i czytajcie, 
bo zaprawdę powiadam Wam:
 WARTO!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Novae Res!

Moja ocena: 10/10

środa, 21 stycznia 2015

121. Przedpremierowo: "Stalowe szczury. Błoto" - Michał Gołkowski


PREMIERA: 23.01.2015 r.

Opis: Wiosna 1922. Samobójcze natarcie na pozycje przeciwnika po raz kolejny prowadzi kapral Reinhardt i jego kompania karna – kundle wojny, dezerterzy, podpalacze i najgorsze szumowiny. Straceńcy gotowi na wszystko.

Wkrocz w okopy Wielkiej Wojny.


- Na pozycje! – warknął Kurt. Linia złamała się, rozsypała, gdy żołnierze zaczęli ustawiać się przy drabinkach. Widać było, że część odsuwa się od nich jak najdalej, podczas gdy inni z pewną desperacją przepychają się jak najbliżej. „Chcą mieć to już za sobą”, pomyślał sobie Reinhardt. Rozumiał ich aż nadto dobrze; być może postępowałby podobnie, gdyby tylko miał gwarancję, że postrzał byłby równoznaczny z szybką i bezbolesną śmiercią.

Jestem pewna, że wielu z Was kojarzy nazwisko autora z okładek pierwszej stalkerskiej serii w Polsce, która ukazała się nakładem Fabryki Słów. Mnie samej jeszcze nie udało się do niej dorwać, ale tyle dobrego o Gołkowskim słyszałam, że kiedy dowiedziałam się, że dostanę jego najnowszą książkę do recenzji (będącą początkiem całkiem nowej, osadzonej w klimacie I WŚ serii), ucieszyłam się z niezmiernie i z entuzjazmem zabrałam do czytania.

 Musicie wiedzieć, że zostało mi coś z dziecięcych lat i mam nawyk oglądania w pierwszej kolejności
obrazków, jeśli takowe w książce się pojawiają. Z początku są oderwane od całości, więc nie mam pojęcia, o co w nich chodzi, widzę tylko, że są świetnie wykonane. W miarę czytania rozumiem ich znaczenie, doceniam znakomite odzwierciedlenie opisywanej sytuacji. Moje serce z miejsca podbiła ilustracja wojennej kostuchy. Nie zdradzę Wam dlaczego, ale w całej swej upiorności budzi we mnie miłe odczucia i skojarzenia.

 Pooglądałam ilustracje, zabrałam się do czytania. Nie powiem, że pierwsze strony czytało się ciężko z winy autora, bo zwyczajnie byłabym niesprawiedliwa. Po prostu Stalowe szczury to powieść, na której naprawdę musiałam się skoncentrować, w tym wypadku nawet cała podzielność mojej uwagi nie miała racji bytu. Dlaczego tak się stało? Z prostej przyczyny: autor od razu ruszył z kopyta, działo się dużo, opisy skrupulatnie oddawały ekspresję sytuacji i należało uważać, żeby się nie zgubić... gdzieś pośród ton tytułowego błota. Na początku właśnie to rzuciło mi się w oczy: błoto. Wszędzie BŁOTO. Niemal czułam jego smak, zapach, słyszałam jego mlaskanie, gdy żołnierze po nim przebiegali, czy musieli się w nim czołgać. Intrygujące doświadczenie, które na długo zostaje w pamięci.

 W miarę zagłębiania się w historię odnosiłam wrażenie, że czytam o czymś, ale w rezultacie o niczym. Ot, autor coś tam sobie wymyślił i pisał o tym, ale nie miało to żadnej fabuły, żadnego celu. Dosyć demotywujące uczucie, jednak nie odpuściłam, bo mimo wszystko było ciekawie, poza tym Fabryka nie zwykła wydawać słabych książek, pozycje ich autorów można kupować praktycznie w ciemno. W końcu sytuacja... Cóż, z pewnością nie wyklarowała się, bo - paradoksalnie - im więcej informacji mi serwowano, tym więcej pytań się rodziło, ale w końcu poczułam, że jednak fabuła ma jakiś sens. A wtedy książkę dosłownie pochłonęłam, błoto mnie wessało i nie chciało wypuścić nawet po skończeniu czytania. Zwroty akcji zdumiewały, przeszłość bohaterów szeptała spomiędzy wersów, autor ostatecznie nieźle zakpił sobie z czytelnika... W pozytywnym sensie, oczywiście.

 Zdarzyły się chwile, kiedy byłam autentycznie przerażona, kiedy nie mogłam powstrzymać śmiechu albo wręcz przeciwnie: wstrzymywałam oddech, modląc się, żeby bohaterowie wyszli cało z opresji. Modlitwy te nie do końca zostały wysłuchane, bo autor zabił moją ulubioną postać (a tu już było blisko do łez w oczach), czego nie potrafię mu wybaczyć. Czytanie przerywałam dopiero w środku nocy, gdy ledwo widziałam na oczy, a to tylko po to, by nie uronić żadnej ważnej chwili. Ledwo dotarłam do ostatniej strony, już chciałam więcej. Teraz pojawia się zasadnicza wada tejże książki: trzeba czekać na kolejną nie wiadomo ile!

Stalowe szczury. Błoto polecam zarówno fanom historii, jak i sympatykom powieści mocnych, w 100% męskich i brutalnych, surowych, bez upiększeń.
Polecam tę książkę każdemu, kto oczekuje czegoś NAPRAWDĘ dobrego!

PS Przy okazji można nauczyć się niemieckich komend wojskowych i przekleństw, jeśli tylko ma się pod ręką słownik i chęci, by go użyć :P

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi papierowypies.pl!


Moja ocena:9/10 (wybitna)

środa, 14 stycznia 2015

120. "Dziura w bucie" - Magdalena Kobis


Opis: „Dziura w bucie” Magdaleny Kobis to fascynujące zapiski autobiograficzne. Autorka opisuje swój pobyt w paryskim szpitalu psychiatrycznym. Poprzez szczegółowe opisy zmagań z chorobą, walki z własnymi demonami, wkraczamy w świat, który dawniej był spychany na margines. Dowiadujemy się, jak wygląda codzienne życie w szpitalu, poznajemy pacjentów oraz lekarzy. Dzięki notatkom spisanym w formie pamiętnika autorka wprowadza czytelników w niesamowity świat fantasmagorycznych wizji, które nawiedzają schizofreników.

Mada, trzydziestoletnia Polka mieszkająca we Francji, trafia do szpitala Salpêtrière na miesiąc, który przedłużył się do prawie dwuletniego pobytu między oddziałem zamkniętym, otwartym i dziennym… Dzięki prowadzonym zapiskom odtwarza swoje wspomnienia, wizje, zaburzenia i odczucia z urojeń, leczenia lekami i elektrowstrząsami…

„Dziura w bucie” ukazuje świat umysłowo chorych wolny od stereotypowego postrzegania. Jest to książka, którą koniecznie muszą przeczytać rodziny ludzi chorych psychicznie, aby poznać i choć trochę zrozumieć świat, w jakim żyją chorzy.


 Zdarzało mi się czytać o chorobach psychicznych, za każdym razem był to niezmiernie ciekawy temat, jednakże nigdy bohater w pierwszej osobie nie opowiadał o swoich problemach, a już zwłaszcza tak poważnych jak schizofrenia. Tym razem autorka pisze nie tylko w narracji pierwszoosobowej, ale też opisuje autentyczne przeżycia z pobytu w szpitalu psychiatrycznym, czyli... było fascynująco. I przerażająco.

 Dziura w bucie to książka, którą pochłonęłam w parę godzin. Została napisana lekkim, przyjemnym językiem, wciągała tak bardzo, że praktycznie nie było mnie dla świata. Ba, intrygowała bardziej niż niejedna historia kryminalna... No bo poowiedzcie sami, gdzie znajdziecie wielką rozgrywkę UFO, starszego pana lubiącego skubać kury i obnażającego się przed kobietą usmarowaną kałem oraz matkę pradawnego Jaszczura? Nie wspominając o innych przypadłościach towarzyszy Mady. Które to schorzenia potrafiły naprzemiennie człowieka rozbawić, jak i postawić włosy na głowie dęba.

 Miejscami trudno było mi uwierzyć, że to, o czym czytam, nie jest zwyczajną fikcją literacką. Niby wszyscy wiemy, jak złożone są choroby psychiczne, ale dopóki nie usłyszymy o nich relacji z pierwszej ręki... Cóż, ja przeczytałam i byłam pod wrażeniem. Wielkim. Zwłaszcza że sama autorka zdawała się być całkiem normalna, choć pojęcie to okazuje się naprawdę względne, kiedy mamy do czynienia z wariatkowem. Po lekturze tej pozycji sami zaczniecie zastanawiać się, czy aby na pewno wszystko z Wami w porządku. Wszak... Wszyscy jesteśmy wariatami, lecz nie wszyscy zostaliśmy zdiagnozowani.

 Warto także wspomnieć o Jejukowie - być może niektórzy z Was nawet mieli okazję czytać tego bloga. Był to blog Mady, który prowadziła w szczególnie ciężkiej fazie choroby, kiedy to stała się kimś zupełnie innym. Przybrała pseudonim Lotka, wymyśliła sobie cudowny dom, męża, fantastyczne dzieci i... sama w to uwierzyła, a później opisała wszystko na ww. blogu. Ludzie w to wierzyli, bo któż nie uwierzyłby, skoro historia składała się w logiczną, szczegółową całość? Lotka wyglądała jak Mada i żyła w jej umyśle, ale nią nie była... Aby zrozumieć złożoność tego zjawiska, koniecznie musicie zapoznać się z Dziurą w bucie.

 Pewnie zastanawiacie się, co tytuł ma do treści. W jaki sposób dziurawy but może być powiązany ze schizofrenią. Ja także łamałam sobie nad tym głowę, aż w końcu książka wyjaśniła mi ten fenomen. Nie zdradzę Wam tego małego sekreciku, tak jak autorka do samego końca nie zdradziła, kim była tajemnicza Lisa. Wy koniecznie musicie zapoznać się z tą książką, a ja z pewnością sięgnę po kolejną część, by poznać ciąg dalszy szpitalnych perypetii autorki i dowiedzieć się, o co chodziło z tą Lisą...

Dziurę w bucie trudno polecić jednej kategorii osób; jest to książka, która powinna zainteresować każdego, zwłaszcza że nie uświadczymy w niej medycznego żargonu i użalania się nad sobą. Nie... Poznamy subiektywną opowieść schizofreniczki.
Staniemy się schizofrenikami.

Moja ocena: 9/10 (wybitna)
Nie powinnam wystawiać liczbowej oceny tej książce, bo to pozycja wypadająca poza klasyfikację, ale... Mam nadzieję, że jeśli cała recenzja nie przekonała Cię do sięgnięcia po Dziurę w bucie, to zrobi to ta wysoka nota ;)

czwartek, 8 stycznia 2015

119. "Na wojnie nie ma niewinnych" - Aneta Jadowska


Opis: Nucąc "Burn, burn, burn" Dora podpali świat, by przysmażyć tych, którzy zasłużyli na poznanie ciemnej strony panny Wilk Gdy dawni sprzymierzeńcy pokazują prawdziwą twarz, liczyć można tylko na aroganckiego księcia wampirów... Dora Wilk robi co może, by przestrzegać zasad.

Jednak kiedy ktoś uderza w to, co dla niej najcenniejsze, wówczas zapomina o regułach i odbezpiecza broń. Bo tylko idiota nie wie, że dla przyjaciół Dora jest w stanie zrobić wszystko. Varg w niewoli, Fany w tarapatach, a Bruno dostanie to, na co zasłużył. Naprawdę gorący finał przebojowej serii.

 Na tę recenzję musieli naczekać się wszyscy: Wy, ja, mój przełożony z Papierowego Psa, dzięki któremu książka trafiła do mnie... Nie będę mówić, ile razy mi przypominał, ile razy obiecywałam, że tak, jutro zbiorę się w sobie i napiszę na 100 %. Nie wspomnę także, ilu moich przyjaciół nasłuchało się, że oto świat się skończył, a moje życie straciło sens, bo skończyła się Dora! Bo jak to tak... Nie będzie więcej Mirona? Baala? Varga? Romana? I wszystkich innych, których kochałam, lubiłam, nienawidziłam? Serce kroi się na samą myśl.

 Na wojnie nie ma niewinnych to - jak obiecuje opis - naprawdę gorący finał Heksalogii. Porywa już od pierwszej strony i trzyma w napięciu aż do ostatniej. Ale... Cóż to za nowina? Każda kolejna powieść Jadowskiej taka jest! Autorka z właściwym sobie wyczuciem łączy swobodny styl wypowiedzi, cięty dowcip, lojalność wobec przyjaciół i miłość. Dorzućmy do tego nieustanne zwroty akcji, napięcie, tajemnice wyskakujące z szafy i gryzące w dupę (parafrazując mojego ulubionego diabła), a mamy historię o Dorze Wilk.

 Ileż ja się nawzdychałam przy tej serii! A to do Mirona, a to do Baala, Varga... Ileż nagryzłam warg, stresując się wraz z Teodorą, a gdybym choć chwilę dłużej wstrzymywała oddech, to na bank bym się udusiła. Wtedy nadzieja w Witkacym czy Katii, że sprowadzą mnie z powrotem. Tak, różnorodność postaci nie zmniejszyła się ani trochę, ba, dołączyły kolejne! Ale nie musimy martwić się, że autorka zginie pod ich natłokiem, bo, tradycyjnie już, każda cechowała się indywidualnym charakterkiem, przeszłością, nie zlewała się z innymi bohaterami. Owacje na stojąco za ten wyczyn!

 A wyczynów było niemało. Karkołomnych, śmiertelnie niebezpiecznych, takich, których podjęliby się tylko wariaci, desperaci i ludzie zakochani (co niejako wiąże się z pierwszym przymiotnikiem). Tym razem główną bohaterkę można było określić wszystkimi ww. cechami. Jak już wspomniałam, akcja zapierała dech w piersiach, odniosłam jednak wrażenie, że tym razem miejscami czytam po prostu streszczenia wydarzeń zanotowane gdzieś na brudno. Opisy były zbyt skąpe, zbyt szybko wrzucano nas w kolejny wir wydarzeń. Przymknęłabym na to oko, gdyby nie powtarzało się to zbyt często. Na wojnie... okazało się inne niż poprzednie części i to w niekoniecznie pozytywnym znaczeniu. Zabrakło w nim czegoś. Autorka za bardzo skupiła się na paru postaciach, pozostałe spychając na ubocze, racząc nas jakimiś ochłapami informacji o ich poczynaniach. Mowa tu o bohaterach, którzy dotychczas byli postaciami głównymi. Kiedy sięgniecie po tę powieść, zrozumiecie, co mam na myśli. Nie mogę rozwodzić się dłużej nad tym tematem, by przypadkiem czegoś Wam nie zdradzić.

 Jestem wielką fanką przygód panny Wilk i byłam zachwycona tą książką, co jednak nie sprawiło, że zignorowałam jakieś drobne zgrzyty. Nie, one były i uczciwie o nich piszę. Ten tom mógł być odrobinę lepszy. Odrobinę, bo i tak przecież był świetny. Tuziny świetnych pomysłów połączone w jeden, naprawdę fantastyczny nie mogą być niezadowalające. Ale... Na wojnie nie ma niewinnych nie sprawia wrażenia zakończenia serii. Przypomina tylko coś na kształt tymczasowego zawieszenia. Tak już jest ze świetnymi seriami - koniec nie zawsze jest w pełni satysfakcjonujący. Miejmy nadzieję, że jeszcze będzie nam dane czytać o naszej rudej wiedźmie!

Na wojnie nie ma niewinnych wywoła w fanach Dory wiele skrajnych emocji i nie zawiedzie ich, pomimo tych drobnych niedociągnięć.
A Ci, którzy z panną Wilk do czynienia jeszcze nie mieli, powinni koniecznie sięgnąć po Złodzieja Dusz!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi PapierowyPies.pl!

Moja ocena: 9/10 (wybitna)

poniedziałek, 5 stycznia 2015

118. "Strefa Pawłowa" - Sławomir Michał


Opis: Nieodległa przyszłość. Zjednoczone Obwody Ruskie. Świat u schyłku zagłady. 35-letni profesor Ilja Andrejewicz Pawluczenko, oficjalnie ekspert do spraw bezpieczeństwa atomowego, pracuje w instytucie naukowym w Kutuzowsku, mieście-widmie, gdzie jeszcze nie tak dawno rozbrzmiewał śmiech dzieci, a pełne zieleni aleje wypełniały tłumy spacerujących po pracy mieszkańców. Dziś miasto znajduje się w stanie oblężenia przez owianą tajemniczą aurą Błękitną Armię.

Etat w instytucie profesor traktuje jedynie jako pretekst. W rzeczywistości przybył do oblężonego miasta po to, by na zlecenie architekta światowego kryzysu, byłego prezydenta Rumianowa, zorganizować tajną ekspedycję do centrum zakazanej Strefy Pawłowa, by zniszczyć legendarną Świątynię Zagłady. Przy pomocy lokalnego półświatka i w tajemnicy przed wojskowym dowództwem tworzy czteroosobową drużynę, która wydostaje się z miasta i rozpoczyna dramatyczną wędrówkę przez spalony słońcem step.

Jakie są prawdziwe motywy profesora? Co znajduje się w centrum Strefy Pawłowa i kto tak naprawdę zamierza ocalić ludzkość? Czy można ją jeszcze ocalić? Czy mordercza wędrówka przez skażone atomem terytorium w ogóle ma sens.

 Ruskie, atomówki, strefy i afery? Biere, panie! A że okładka dziwna? Tym bardziej!

 Do czytania zabrałam się z entuzjazmem, pozycja zbyt kojarzyła mi się ze S.T.A.L.K.E.R.-em, by mogło być inaczej. Problemy napotkałam już na początku. Bo niby jakiś tam profesor poleca, porównuje do innych wielkich książek w tych klimatach, ale dla mnie, skromnej czytelniczki i bloggerki, czytanie szło jak po grudzie. Wróć. Czytałam mniej więcej tak, jak chodzi ślepy: po omacku, bo nie było wiadomo, o co biega. Miałam przy tym takie dziwne przeczucie, że do samego końca nie zrozumiem, o co rozchodziło się autorowi.

 Przemogłam początkową niechęć i brnęłam w powieść dalej, w końcu mimo wszystko zapowiadało się ciekawie. Owszem, akcja rozkręciła się, nawet sam Pawluczenko zdjął krawat, atmosfera trochę się rozluźniła, by zaraz zaskakiwać nagłymi zwrotami akcji, napięciem. Było tak nieprzewidywalnie, jak nieprzewidywalnie może być w Zonie, czy też w tym przypadku Strefie Pawłowa. Emocjonująco. Psychotycznie. Za stworzenie tak porywającego, sugestywnego klimatu autorowi należą się brawa.

 Opis pięknie opowiada o mieście-widmie (którym Kutuzowsk był bez wątpienia, niemal jak owiany legendą Czarnobyl), jakiejś Błękitnej Armii, która bynajmniej z tą naszą, historyczną Błękitną Armią (lub tzw. Armią Hallera) niewiele ma wspólnego. Służą w niej duchy, których wszyscy się boją, a o których nikt nic nie wie poza tym, że są straszne i żołnierze z kutuzowskiego regimentu dezerterują, przechodzą do nich. Bo takie mają fajne hasełka, dosyć radykalne (ludzie powinni wyginąć) ale nie szkodzi, dają nowe mundury przecież... Pozwoliłam sobie na trochę ironii z jednego powodu: duchy są tak tajemnicze, że biedny czytelnik do końca nic o nich nie wie. I nie jest to niewiedza z gatunku tych, które rozpalają wyobraźnię, wręcz przeciwnie, ma się uczucie, że nie udzielono fundamentalnych wyjaśnień.

 Autor stworzył niebanalną historię. Historię Pawluczenki, współczesnego mu świata, nie krępował się w dawaniu upustu swojej wyobraźni. I choć bez wątpienia jest to plus, to jednak największą zaletą tej książki jest główny bohater. Nie, nawet nie on sam. Tytułowa Strefa Pawłowa jest czymś, co winno zyskać miano mistrza ceremonii. Wszystko przez nią. A Ilja Andrejewicz oraz jego przyjaciele posłużyli jedynie jako narzędzia do ukazania jej groźnego piękna. Mogłabym naprawdę długo rozwodzić się nad tym, co działo się po wkroczeniu na ten skażony teren, ale nie chcę spoilerować. Wiedzcie jedno: było mocno. Było ostro. To trzeba przeczytać.

Stefa Pawłowa to powieść dla ludzi gotowych na...
wszystko.
Polecam!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

Moja ocena: 7/10 (bardzo dobra)