środa, 27 sierpnia 2014

102. Przedpremierowo: "Po drugiej stronie rozmiaru" - Tadeusz Kupiecki


PREMIERA: wrzesień 2014 r.

Opis: Rok 2049. Od prawie trzydziestu lat trwa wojna między ludźmi i krasnalami. Zniszczona została cała powierzchnia planety. Jeszcze tylko nieliczne punkty oporu trwają w zrujnowanych miastach i nielicznych skrzatowiskach znajdujących się głęboko pod ziemią. Promieniowanie radioaktywne zamienia ludzi i skrzaty w mutantów.
Obie strony przygotowują się do zadania ostatecznego ciosu. Ludziom udaje się skonstruować maszynę minimalizującą człowieka do wielkości skrzata. Pomniejszeni w ten sposób zwiadowcy wyruszają z zadaniem przedarcia się na terytorium wroga. Ale i druga strona przygotowuje dla ludzi niespodziankę...Tymczasem pojawia się trzecia siła – nowy, groźny gatunek, chcący wykorzystać trwającą wojnę do własnych celów.Czy ludzie i krasnale będą potrafili zjednoczyć się do wspólnej walki z nowym wrogiem?

 O mojej słabości do uniwersum S.T.A.L.K.E.R. czy Metro 2033 wiadomo nie od dziś. Tam także biegają tacy uroczy panowie w mundurkach, maskach przeciwgazowych i z karabinami w ręku. Dokładnie jak ten ktoś z okładki, która to okładka - co tu kryć - w pierwszej kolejności zwróciła moją uwagę. Nazwisko autora ani tytuł książki nic mi nie mówiły, opis namieszał jeszcze więcej... Pomyślałam sobie: Skrzaty? Krasnale? Jaką fazę trzeba mieć, by coś takiego wymyślić?

 Otóż niemałą, moi drodzy. Wciąż się zastanawiam, skąd autor bierze towar, bo dilera ma naprawdę dobrego, co też przekłada się na całokształt stworzonej przez Kupieckiego powieści. Wciąga od pierwszych stron, choć Czytelnik nieustannie zadaje sobie pytanie: co wspólnego mają krasnale z apokalipsą? Myślałam nad tym intensywnie i nic konstruktywnego nie wydumałam. Może to i lepiej. Ale bez obaw: autor wszystko jasno i klarownie wyjaśnia już na początku. Przy tym robi to z właściwym sobie wdziękiem i lekkością, a także logiką. Bo w Po drugiej stronie rozmiaru każdy wątek logicznie łączy się z innym, co prowadzi do niesamowitych oraz zaskakujących zwrotów akcji i niespodzianek. Uwierzcie na słowo: logiczne (to słowo będzie powtarzać się często) połączenie tylu nitek nie jest łatwe.

 Tadeusz Kupiecki zabiera nas w niesamowicie realnie wykreowany świat postapo. Krasnale przestają być tylko uroczymi ludzikami z bajek dla dzieci, a stają się śmiertelnie groźnym przeciwnikiem, który włada technologią wyprzedzającą ludzką o kilka tysiącleci. Dlatego też ostrzegam: autor niszczy dziecięco miłe wspomnienia o krasnoludkach! I zastępuje je takimi o rasie inteligentniejszej od nas, ludzi, która wycięła w pień połowę naszej populacji. Główna tematyka to wojna, ale nietrudno dostrzec przemycone przez autora ważne wartości takie jak: przyjaźń, tolerancja, miłość, a także honor, który nie pozwala opuścić placu boju do samego końca. I za to, że nie było to kolejna pusta opowiastka o radiacji, jestem panu Kupieckiemu niezmiernie wdzięczna. 

 Oraz za to, że stworzył bohaterów, z którymi mogłam się utożsamiać, których mogłam polubić, pokochać, do których mogłam się przywiązać i czuć łzy napływające do oczu, gdy ginęli, ale też takich, którzy nie zasłużyli nawet na odrobinę sympatii, mimo to bez trudu Czytelnik pojmuje kierujące nimi pobudki. Krasnale już nigdy nie będą dla mnie takie same. Myśląc o nich, będę miała przed oczami Lola, Pinga, Dużego Bubu, Berberysa... I wielu, wielu innych, którzy w taki czy inny sposób podbili moje serce. Tak samo będę miło wspominać moich ludzkich pobratymców: Franka, Seta, Hicksa... Ta książka jest jedną z tych, których się nie zapomina i po których ma się kaca. Ale pociesza mnie jedno: będzie druga część! (a przynajmniej takie wnioski wysnułam na podstawie zakończenia).

Po drugiej stronie rozmiaru zniszczy Wasze dziecięce wspomnienia o krasnoludkach, jednakże dostarczy innych, nowych, dzięki którym skrzaty już zawsze będą zajmowały naczelne miejsce w Waszych sercach.
Jeśli/kiedy zostanie wydana druga część, pierwsza po nią pobiegnę.
POLECAM TĘ KSIĄŻKĘ wszystkim miłośnikom postapo oraz mocnej akcji. Romantycy raczej nie uświadczą tutaj wzniesień przy świetle księżyca.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Novae Res!

Moja ocena: 9/10 (wybitna)

sobota, 23 sierpnia 2014

101. Przedpremierowo: "Pan Zmierzchów" - Krzysztof Jakub Nowak


PREMIERA: wrzesień 2014r.

Opis: Lata trzydzieste XI wieku. Mroczny i spowity mgłą tajemnicy okres w historii Polski. W czasach zamętu potomkowie możnowładczych rodów spiskują, planując secesję podbitych dzielnic. Niedobitki legendarnego plemienia dzikich kobiet prowadzą krucjatę przeciwko patriarchalnemu społeczeństwu, objawiają się wyklęci bogowie i pradawne demony. Nawet namaszczony władca nie cofa się przed skrytobójstwem.

Gdy płoną oblegane przez najeźdźców grody, a klingi mieczy spływają na przemian wrażą lub bratnią krwią, bezimienny łucznik okazuje się spadkobiercą starożytnej mocy. Jak poradzi sobie z misją w świecie bezwzględnych zbrodni i nieokiełznanych namiętności, wspierany jedynie przez ród skażony wilczym stygmatem i kobiety mordujące własnych synów? Wszak przyjdzie mu pokonać zastępy pruskich i wareskich wojów, przewrotnych kapłanów, płatnych zabójców, krwiożercze widma oraz własne szaleństwo, by stać się namiestnikiem boga umarłych.

 Jak większość z Was doskonale wie, najbardziej lubię dwa gatunki powieści: fantastykę i historyczne. W tym wypadku otrzymałam połączenie jednego i drugiego. O autorze jednakże wcześniej nie słyszałam, więc ujrzawszy objętość książki (pełne 444 strony), trochę się zestresowałam. Co jeśli będę męczyć się z grafomanią? - pomyślałam, ale do czytania zabrałam się z zapałem. I najwyraźniej jakiś Bibliofilski Bóg nade mną czuwał.

 Pan Zmierzchów wciągnął mnie dosłownie od pierwszej strony, choć na początku trudno było mi połapać się z imionami bohaterów, rozeznać kto jest kim, no i jeszcze ta mnogość przypisów! Zwłaszcza ostatni fakt nieco mnie przeraził, teraz jednak wiem, że niepotrzebnie: okazały się wielce przydatne podczas czytania, ponieważ autor zarchaizował język, używając do opowiedzenia historii Nieluba pięknej staropolszczyzny, za co ma u mnie wielkiego plusa. Jak już tworzyć przygody osadzone w XI wieku, to z dbałością o szczegóły! Choć na owych szczególikach panu Nowakowi nóżka się nieco powinęła... Ale o tym później.

 Jakub Krzysztof, jak już wspomniałam, nadzwyczaj szczegółowo oddał realia XI wiecznej Polski. Pod tym względem mogę porównać go z moim ukochanym Jackiem Komudą. Bynajmniej nie mówię tu o staropolszczyźnie, a o perfekcyjnej znajomości ówczesnych bóstw, obrządków związanych z czczeniem ich oraz o realistycznie opisanym życiu codziennym tamtejszych ludzi. Podczas czytania nie czuje się separacji z bohaterami, którą mógłby wywoływać czas; wręcz przeciwnie: pisarz subtelnie udowadnia nam, że nasi przodkowie wcale tak bardzo się od nas nie różnią. Kreuje postacie w iście mistrzowskim stylu, mimo iż z taką ich mnogością nie było to łatwe zadanie. Z kolei jeśli o fabułę idzie, nie mam autorowi nic do zarzucenia. Poprowadził główny wątek perfekcyjnie, dorzucając do niego inne, poboczne i otrzymał efekt trzymający w napięciu, sprawiający, że Czytelnik zapoznaje się z historią Nieluba na wydechu oraz zarumieniony z emocji.

 Kiedy wspomniałam o małym potknięciu pana Nowaka, miałam na myśli wtrącanie znienacka współczesnych słów. Nie zdarzało się to często - na szczęście - ale jednak i czasami wywoływało wręcz komiczny efekt. Bo... Jak sądzicie - czy w XI wieku w przyszłej RP byli debile? Albo czy uprawiano parkour? Wychodzi na to, że tak. Ba, prestidigitatora też by się tam znalazło! Nie odejmuję za to punktów przy ocenianiu, gdyż takich wpadek było zaledwie kilka na kilkaset stron niemalże doskonałej historii. No i co tu kryć - Nielub, Bruno, Amazonki - oni wszyscy mnie oczarowali!

Pana Zmierzchów polecam wszystkich fanom fantasy oraz powieści historycznych. I jedni, i drudzy znajdą w tej powieści coś dla siebie. A wszystkim pozostałym mogę powiedzieć jedno: z tą książką warto się zapoznać, gdyż J.K. Nowak stanowi najlepszy dowód, że w Polsce mamy wyśmienitych pisarzy.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Novae Res!

Moja ocena: 9/10 (wybitna)

czwartek, 21 sierpnia 2014

Zapowiedź: "Bóg, honor, trucizna" - Robert Foryś


PREMIERA: 10 września 2014 r.

Prawdziwa władza kryje się w cieniu

10 września nakładem Wydawnictwa Otwartego ukaże się pierwsza część trylogii Gambit hetmańskiBóg, honor, trucizna Roberta Forysia.

Rok 1671, Francja. Marysieńka Sobieska spotyka się z kardynałem de Bonzim, ministrem spraw zagranicznych Ludwika XIV i jednocześnie jej „oficerem prowadzącym”. Żona hetmana wielkiego koronnego jest francuskim szpiegiem i prowadzi w Polsce operację mającą na celu detronizację Michała Korybuta Wiśniowieckiego…

Gambit hetmański opowiada o rozgrywce między kobietami. Mężczyźni są tylko figurami rozstawianymi na szachownicy. Cztery diabelnie inteligentne, bezwzględne i zdeterminowane w dążeniu do celu kobiety ponad trzysta lat temu rozegrały między sobą partię – stawką była korona największego mocarstwa ówczesnej Europy, Rzeczypospolitej.


Książkę poleca Leszek Bugajski („Newsweek”):
Historia jest nie tylko nauczycielką życia, to także skarbnica atrakcyjnych fabuł. Od zawsze zazdrościliśmy Francuzom i Anglikom umiejętności ich opowiadania. Ale już nie musimy! Bóg, honor, trucizna to porywająca powieści o intrygach na najwyższych szczeblach władzy Rzeczypospolitej, o ambicjach polskiego prymasa, który robi co może, by zostać papieżem, o silnych kobietach i ich władzy nad mężczyznami, o wielkiej miłości hetmana koronnego Sobieskiego i Marysieńki, o seksie, zdradach, walkach i zamachach… Okazuje się, że Bóg jest politycznym narzędziem, honor można kupić i tylko trucizna jest poważnie traktowana.

O Autorze:
ROBERT FORYŚ – warszawianin, archeolog z wykształcenia, historyk z zamiłowania, pisarz
i publicysta. Autor powieści, opowiadań (Za garść czerwońców, Początek nieszczęść królestwa, W objęciach Casanovy) i scenariuszy filmowych.
Zwolennik samodzielnego myślenia. Lubi książki, kobiety i podróże.

 Od siebie mogę dodać tyle: CHCĘ PRZECZYTAĆ! Co prawda o W objęciach Casanovy [recenzja] tegoż autora dobrego zdania nie mam, ale Wydawnictwo Otwarte wydaje świetne powieści, więc daję panu Forysiowi kolejną szansę. Zwłaszcza że mowa o potężnym mocarstwie, którym kiedyś była Rzeczpospolita, a ja uwielbiam historię naszego kraju!

środa, 20 sierpnia 2014

99. "Demonolog" - Andrew Pyper



Opis: Pradawna istota, która znalazła przejście do naszego świata.
Arcydzieło literatury, które stanowi klucz do bram piekła.
Zrozpaczony ojciec, który dotrze do dna otchłani, by wyrwać swoje dziecko z rąk bestii.

David Ullman jest światowym autorytetem w dziedzinach mitologii i wierzeń religijnych, ekspertem od literackich demonów. Nie żeby wierzył w ich istnienie - traktuje je jako fikcję. Szybko się przekona, że musi zweryfikować swoje poglądy.
Pewnego dnia odwiedza go w gabinecie na uniwersytecie tajemnicza kobieta i składa propozycję nie do odrzucenia. Profesor ma zbadać pewne "zjawisko" w Wenecji. Korzystając z okazji, by uciec od codziennych problemów, Ullman decyduje się wyjechać. Zabiera ze sobą córkę Tess. Do domu wróci jednak sam...
Wszystko poszło źle. Najpierw seans z mężczyzną, który przemawiał do niego głosem zmarłego ojca. Potem zaginięcie Tess. Fakty wskazują na to, że jego córka nie żyje. Widział ją przecież na dachu, gdy robiła krok ku pewnej śmierci w otchłani wód Canale Grande. Ostatnie słowa, które od niej usłyszał, napawają go jednak nadzieją: "Znajdź mnie...". Ale żeby ją odzyskać, musi dotrzeć do... Nienazwanego. Uwierzyć, że demon istnieje i zmierzyć się z siłą, której nie ogarniają ludzkie umysły. W tej mrocznej wyprawie świat staje się księgą pełną znaczeń i ukrytych symboli, które tylko David może odczytać. Tylko on może poznać imię bestii.


 Książki są różne. Takie, które już pierwszymi zdaniami opisu zachęcają Czytelnika i takie, których opis jest przydługi, a w dodatku nie wpływa szczególnie pozytywnie na chęć sięgnięcia po daną pozycję. Do tej drugiej kategorii zaliczam Demonologa, który pięknym opisem się nie poszczyci, ale wyśmienitą okładką już jak najbardziej. Wydawnictwo Zysk i S-ka bez dwóch zdań przoduje w świetnych okładkach, odbierając prym wiodącej dotychczas Fabryce Słów, która ostatnimi czasy stawia na grafikę robioną w Paincie. Jednakże nie ocenia się książki po okładce (gdyby tak było, tej już wystawiłabym 10/10), tak więc pojawia się pytanie: czy wnętrze zadowala? Czy treść okazuje się lepsza nawet od ślicznej otoczki?

 Na oba postawione powyżej pytania mogę śmiało odpowiedzieć: TAK! Wnętrze zadowala z kilku różnych powodów. Mówię tak głównie dzięki mnogości literek układających się w fantastyczną historię o pasji, rodzicielskiej miłości, (nie)wierze i (nie)zrozumieniu, ale też z powodu niesamowitych ilustracji poprzedzających każdy kolejny dział. Demonolog jest gratką dla każdego bibliofila z dwóch powodów: intelektualnej gry autora z Czytelnikiem i wspaniałej oprawy owej gry. Warto wydać pieniądze, by mieć to cudo w swojej biblioteczce.

 Przejdźmy jednak do treści. Zagłębiałam się w nią z lekką obawą - cóż zostanie mi zafundowane? Jakie przerażające historie? Wciągnęło mnie od pierwszych stron. Czytając o Davidzie, miałam wszechogarniające uczucie, że czytam o samej sobie. O tej sobie, którą chowam przed światem. Myślę, że wielu z Was odnajdzie w Ullmanie cząstkę własnej duszy. Pyper trzyma Czytelnika w napięciu i niewiedzy przez cały czas, jednocześnie serwując informacje, które powoli prowadzą do rozwiązania tajemnicy. A tajemnica jest wręcz globalnego zasięgu. Rzec można, że sięga nawet daleko poza Ziemię... Scen wielce przerażających nie było znowu tak wiele, ale jak już były, to faktycznie serwowały silne emocje, tak więc dla strachliwych osób (jak ja) książka również się nadaje.

 Ujął mnie sposób autora na wykreowanie fabuły. Sięgnął do Raju utraconego Miltona, dorzucił do tego współczesność, ludzkie bolączki i słabości oraz najpiękniejsze zjawisko na świecie: rodzicielską miłość. Splótł to wszystko swoim pisarskim talentem, otrzymując powieść, za którą można by... pójść do piekła. Główni bohaterzy poszli. Ale czy wrócili? Przekonajcie się sami, gdyż naprawdę warto! Język, którym się posługuje jest prosty, choć przecież nie brakuje w nim odwołań do ww. dzieła Johna Miltona. Nawiązywanie do niego było prawdziwą maestrią, jego interpretacja również. Interpretując postępowanie oraz odczucia Szatana, autor niejako interpretuje żywot człowieczy. Odrzucenie, samotność, melancholia. Ilu z nas towarzyszy któreś z tych odczuć? A nawet wszystkie...


Demonologa polecam... każdemu!
Każdemu, kto lubi się bać, kto lubi powieści inteligentne, kto chce mieć w swej biblioteczce małą perełkę.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka!

Moja ocena: 9/10 (wybitna)

środa, 13 sierpnia 2014

100. "Obsesja" - Marta Grzebuła


Opis (fragment): Główny bohater Aleks i one kobiety; romans i miłość. Przelotne związki stają się próbą zapomnienia wyjątkowej i tajemniczej Grace. To właśnie ona porywa go do niesamowitej krainy doznań i emocji kilka miesięcy wcześniej. Poszukiwania trwają. W między czasie kolejny epizod, który rozczarowuje. Aleks jest już pewien, że żadna kobieta nie dorówna Grace. A mimo to nie potrafi się oprzeć chwilowej ekscytacji. Wciąż wierzy, że odnajdzie w innej to, czego szuka. Iluzja trwa. Ale niesie ona za sobą określone konsekwencje. I niestety poniesie je nie tylko on.
Powieść ta wciągnie Cię w świat erotyki, pełen intymnych chwil, jakie rozgrywają się pomiędzy bohaterami- kochankami. Ale nie tylko…wierz mi.
Wiem Drogi Czytelniku, że i w Twoim życiu miłość ma ogromne znaczenie. Mało tego, uważamy ją za piękną, wzniosłą i z upragnieniem jej wyczekujemy. Ale czy zawsze miłość ma dobre oblicze? Czy nie zdarza się i tak, że postrzegamy ją, jako toksyczne drążące nasze umysły emocje?

 Na temat książek Pani Marty krążą w Sieci przeróżne opinie. Złe, dobre, pośrednie... Wiadomo, jak jest: ilu Czytelników, tyle wrażeń. Zaczynając czytać Obsesję, zastanawiałam się, do jakiej kategorii przyjdzie mi zaliczyć moją recenzję. Cóż, gdybym miała oceniać tylko po opisie, powiedziałabym, że będzie to wpis pozytywny. Ale nie po okładce książkę się ocenia, więc musiałam zapoznać się z historią Aleksa. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć jedno: cieszę się, że autorka książki mi to umożliwiła!

 Obsesja jest pozycją dla dojrzałych emocjonalnie Czytelników i Czytelniczek. Zabiera w świat przesycony erotyzmem, jednakże to miłość odgrywa w nim pierwszoplanową rolę, co było dla mnie wielkim plusem. Miałam do czynienia z erotykami i... były koszmarem. Nie dość, że postacie co stronę uprawiały seks, to jeszcze słownictwo okazywało się skandaliczne. W tym przypadku seksu nie brakuje, ale - choć opisany odważnie - to jednak ze smakiem i klasą, jakich brakuje rzekomym amerykańskim bestsellerom. Cóż, autorki tamtych, pożal się Boże, dzieł powinny uczyć się od Pani Grzebuły.

 Główny bohater, Aleks, ujął mnie swoim chłopięcym urokiem. W dorosłym mężczyźnie, któremu zdolności podbijania niewieścich serc mógłby pozazdrościć Casanova, było coś... niewinnego. Za to w tajemniczej Grace niewinności nie ma za grosz. Pozornie. Wiktoria to twarda sztuka, która w głębi duszy jest delikatna, a delikatna Natalia w głębi duszy jest... Nie powiem Wam! Przeczytajcie i przekonajcie się! Jak doskonale widzicie, Obsesja jest jedną wielką grą pozorów. W tej książce nic nie jest takie, jakie się na początku wydawało. Wywarło to na mnie wielkie wrażenie.

 Jeszcze większe wrażenie wywierały na mnie nagłe zwroty akcji, których autorka swoim Czytelnikom nie szczędzi. Ta kobieta potrafi zaskoczyć! Bez dwóch zdań. Potrafi pisać w taki sposób, że nawet jeśli zajdzie potrzeba odłożenia książki na bok, to zaraz się do niej wraca. Chęć poznania rozwiązania zawartych w fabule zagadek jest przeogromna. Pozycja, którą właśnie recenzuję to zdumiewające połączenie erotyka, obyczajówki i kryminału. Życie bohaterów, którzy mogliby być naszymi sąsiadami to prawdziwa kamasutra z tragedią w tle. A wszystko przez tę miłość, bez której życie było łatwiejsze, ale i bardziej szare.

 Miłość to ważny wątek w Obsesji. Autorka prezentuje ją z kilku różnych stron. Od tej dziecięcej, przez dorosłą, aż po tę, która zmienia się w tytułową obsesję. Ale czyją obsesję na punkcie kogo? Wbrew pozorom nie jest łatwo to określić, bo miłość i obsesja to w tej książce chleb powszedni, nawet jeśli podany w sposób subtelny i ledwo dostrzegalny. Pani Grzebuła bawi się wątkami, bawi się zagadkami i bawi się pozorami, zmuszając Czytelnika do myślenia.

Obsesję polecam wymagającym i dojrzałym czytelnikom, którzy pragną powieści przemyślanej, napisanej z klasą. Takiej, która zmusza do refleksji nad sobą i życiem. Nad miłością, którą powszechnie postrzega się w różowych barwach, ale... być może więcej w niej czerni cmentarnej ziemi?

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Autorce!

Moja ocena: 8/10 (rewelacyjna)

sobota, 9 sierpnia 2014

98. "Być kimś, być sobą. Pierwsze 7 dni" - Jarosław Podsiadlik


Opis: Krzysiek to zwykły chłopak w wieku gimnazjalnym żyjący w rodzinie bez wsparcia i wzorca. Trudna sytuacja, problemy alkoholowe i przemoc to podstawowe elementy jego życia, z którymi zdążył się już pogodzić. Jedynym miejscem w którym odnajduje spokój jest jego własny pokój. Z czasem jednak i on staje się więzieniem, gdzie monotonia i pytania bez odpowiedzi coraz mocniej oddziałują na chęć zmian. Alternatywą staje się muzyka.


 Kiedy pierwszy raz usłyszałam utwór Być kimś, być sobą promujący książkę o tym samym tytule, stało się dla mnie jasne: muszę to przeczytać! Po prostu muszę. I tak też się stało dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae Res. Z entuzjazmem zabrałam się za dzieło pana Podsiadlika. Nie jest długie, zaledwie 177 stron, skończyłam je w parę godzin mimo wielkiego bólu głowy. Jak widać, bibliofilowi ogarniętemu szałem czytania nic nie stanie na drodze! Zwłaszcza kiedy dopadnie on coś intrygującego...

...a takim mianem można określić ww. książkę. Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, czego się spodziewać. Podejrzewałam, że będzie to coś na luzie, choć... pewności nigdy nie ma, prawda? Jak to się miało do rzeczywistości? Otóż powieść napisano dziwną mieszanką języka potocznego i bardziej oficjalnego. Krzysiek to gimnazjalista, jego przyjaciel także, a więc klną. Nieustannie. Na szczęście nie przeszkadza to szczególnie, gdyż bluzgi zostały idealnie wpasowane w patologiczne klimaty. Dodają postaciom realizmu, w przeciwieństwie do głębokich, inteligentnych rozmów, w których używano słów, jakich ludzie młodociani nie używają w potocznych konwersacjach. Dziki misz-masz stylów, który ostatecznie jest całkiem lekkostrawny i przyjemny w odbiorze.

 Książka opowiada o wspomnianym już Krzyśku wychowującym się z ojcem pijakiem, ale też o jego przyjacielu Marcinie będącym w podobnej sytuacji, o Michale, który wyrwał się rodzinnej patologii i spełnia swoje marzenia, o Monice, której idealny świat okazał się tak samo dramatyczny jak ten chłopaków. Książka w ostatecznym rozrachunku opowiada o każdym z nas z osobna, nawet jeśli żyjemy w lepszych warunkach. Wszyscy pragniemy zmian w szarej codzienności, chcemy uniknąć monotonii i spełniać marzenia, bez względu na to, jaki start zapewnią nam rodzice. Być kimś, być sobą motywuje i daje nadzieję. Uczy. Uczy, że nie ocenia się ludzi ze względu na błędy ich rodziny, ze względu na to jak wyglądają. Nie ocenia się ich, jeśli się ich nie zna, gdyż każdy ma za sobą własne doświadczenia, o których niewiele - jeśli w ogóle coś -  wiemy.

 Jeśli brać tę pozycję całkiem dosłownie, należałoby ocenić ją nisko. Ja jednak odbieram ją jako jedną wielką metaforę, motywator. Spójrzmy prawdzie w oczy i przyznajmy, że szanse, iż nagle ktoś pomoże nam zupełnie bezinteresownie spełniać marzenia lub że pijak z dnia na dzień pijakiem być przestanie, bo na niego nakrzyczeliśmy, są... zerowe. Jednakże traktuję książkę pana Jarosława jako coś, co ma zmotywować i przywrócić wiarę w lepsze jutro, w drugiego człowieka, a pod tym kątem historia Krzysia sprawdza się idealnie. Jest uniwersalna i pasuje do każdego, każdy może odnieść ją do własnych doświadczeń czy pragnień. 

 Warto, ba, trzeba!, wspomnieć o płycie dołączonej do książki. Znajduje się na niej 20 utworów, które w taki czy inny sposób odnoszą się do powieści, do historii głównego bohatera i naszej własnej. Jest to rap, hip-hop, ale nie zrażajcie się, jeśli nie lubicie tego gatunku muzycznego. Wiem, co mówię - sama kiedyś słuchałam, teraz z tego wyrosłam, ale z przyjemnością zagłębiłam się w teksty piosenek. Niosą one ze sobą przesłanie, które jest doskonałym uzupełnieniem dzieła Posiadlika. Przesłanie, którego w coraz to nowszych komercyjnych piosenkach już nie uświadczymy...

Być Kimś, być sobą Nie jest arcydziełem literatury, ale ja już zawsze będę odnosić się do niego z sympatią i sentymentem, bo w Krzyśku, tym sfrustrowanym nastolatku, odnalazłam kawałek siebie.
Polecam tę książkę wszystkim, którzy pragną zatrzymać się choć na chwilę i zastanowić nas swoim życiem.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Novae Res!

Moja ocena: 7/10 (bardzo dobra)

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

97. "Ujarzmienie" - Jeff VanderMeer


Opis: Drugi tom bestsellerowej serii Southern Reach autorstwa Jeffa VanderMeera!

Strefa X nadal broni swoich tajemnic. Southern Reach, podupadająca rządowa agencja, do kolejnej próby zbadania terenu przydziela Kontrolera. Dla Johna Rodriqueza, śledczego po przejściach, to ostatnia zawodowa szansa. Poczynania nowego szefa nadzoruje tajemniczy Głos domagający się regularnych raportów. Okazuje się, że nie tylko w Strefie X działają siły zmieniające ludzki umysł. Czy mężczyzna będzie w stanie je ujarzmić?

Nie wierz zmysłom. Strefa X zmienia każdego.

 Wydawnictwu należą się owacje za okładki, które zaprojektowano dla książek VanderMeera. Ujrzawszy po raz pierwszy Unicestwienie [recenzja], miałam skojarzenia z komputerem i czymś wirtualnym. Grafika nabrała sensu dopiero po przeczytaniu powieści, tak też się stało w wypadku Ujarzmienia. Bo o ile zawijaski i schematyczny zarys twarzy były mi znane, o tyle króliki nie dawały mi spokoju. Oset także nie jest zwyczajnym ozdobnikiem, jednakże te elementy nabierają znaczenia dopiero po zagłębieniu się w treść. Dlatego też teraz, będąc już po lekturze, mogę z czystym sumieniem i nie przesadzając, powiedzieć: uwielbiam tę okładkę!

 Unicestwieniem autor postawił sobie poprzeczkę naprawdę wysoko. Niewielu udałoby utrzymać się równie wysoki poziom, ale VanderMeer nie miał z tym najmniejszego problemu. Zastanawiałam się, co też jeszcze można wymyślić na temat Strefy X, skoro z biolożką stało się to, co się stało, podobnie jak z pozostałymi członkiniami dwunastej ekspedycji. Nie będę spoilerować, to po prostu trzeba przeczytać. Trzeba POCZUĆ! W każdym razie pisarz kolejny raz mnie zaskoczył pomysłem na anomalie związane ze Strefą, dopracowaniem każdego, najmniejszego nawet szczegółu oraz realnością bohaterów. Tak samo jak wcześniej, straszy, nie opisując niczego strasznego. Atmosfera psychozy sprawia, że dreszcz przechodzi Czytelnika w środku dnia, z kolei wieczorem... Musiałam książkę odłożyć, gdyż zwyczajnie bałam się czytać.

 Tym razem nie ma kolejnej wyprawy, nie znajdujemy się bezpośrednio w strefie anomalii. Ale jesteśmy tuż obok. Na tyle blisko, by wraz z Kontrolerem czuć na karku tchnienie czegoś nieznanego, co wymyka się jakiejkolwiek definicji. Czegoś, co czai się w Southern Reach; w ich zatęchłych murach... Kontroler to zupełnie nowa postać, główna. Podróżujemy wraz z nim w czasie i przestrzeni, poznajemy jego historię i spojrzenie na dwunastą ekspedycję, na dobrze nam znaną biolożkę. Jest to niezwykle odświeżające doświadczenie, gdyż mimo swojej kariery tajnego agenta zdaje się nie pasować do Southern Reach, jakby był zbyt niewinny, zbyt... nieskażony wpływem Strefy X. Jest wyśmienicie wykreowanym głównym bohaterem.

 Na głównych bohaterach książki się nie kończą, jak wszyscy doskonale wiemy. Są postacie drugoplanowe, niejednokrotnie interesujące jeszcze bardziej od tych, które przede wszystkim mają wzbudzać nasze zainteresowanie. Czy jest to zabieg zamierzony, czy też nie - nie wiem. Ale wiem, że pewny naukowiec, wicedyrektorka, poprzednia dyrektorka, matka Kontrolera i tajemniczy Głos... Są nad wyraz intrygujący. Uczyniono ich ludźmi specyficznymi i bardzo realnymi pomimo wszystkich otaczających ich dziwności. W swym obłędzie doskonale komponują się ze stworzoną przez autora atmosferą psychozy.

Ujarzmienie polecam wszystkim tym, którzy czytali Unicestwienie oraz Czytelnikom lubiącym strach, niekonwencjonalność, a także powieści inteligentne, sprawiające, że zadajemy sobie pytanie, jak naprawdę wygląda ten świat. Czy gdzieś obok nas nie czai się Strefa X...

Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję portalowi papierowpies.pl!

Moja ocena: 10/10 (arcydzieło)

piątek, 1 sierpnia 2014

96. "Przegląd Końca Świata. Blackout" - Mira Grant


PREMIERA: 27 sierpnia 2014r.

Opis: Tylko jedna rzecz jest pewna: zawsze może być jeszcze gorzej

Kiedy w 2014 roku opracowywano lek na raka i skuteczną szczepionkę przeciwko grypie, nikt się nie spodziewał, że świat stanie na skraju zagłady. Po ćwierćwieczu walki o dawny świat, bez strachu o jutro, ludzkość wyszła na prostą. Wtedy też okazało się, że to nie zombie, a sam człowiek jest największym zagrożeniem.

Niespodziewany wybuch epidemii na Florydzie staje się kolejnym kamieniem milowym w spisku stulecia, a ekipa Przeglądu Końca Świata zostaje oskarżona o bioterroryzm. Sytuacja wymaga podziału grupy. Shaun wyrusza zbadać źródło zarazy, natomiast reszta udaje się do legendarnego hakera Małpy po nowe tożsamości. A do tego wszystkiego dochodzi tajemnica Obiektu 7c przetrzymywanego w tajnych laboratoriach CZKC…

Pozostało jeszcze tak wiele do zrobienia, a zegary nieubłaganie odmierzają czas do wielkiego finału. Czy młodym dziennikarzom wystarczy odwagi, żeby stawić czoła szalonym naukowcom, wytworom ich eksperymentów oraz pozbawionym sumienia agencjom rządowym?

BLACKOUT to wstrząsający finał epickiej trylogii o dziennikarzach przyszłości, poszukujących prawdy w warunkach wybitnie niesprzyjających… podczas zombie-apokalipsy.

 Z wielką niecierpliwością czekałam na Blackout, odkąd tylko uporałam się z Deadline. Moja cierpliwość zostałaby wystawiona na jeszcze poważniejszą próbę, gdybym musiała czekać do oficjalnej premiery książki. Na szczęście obyło się bez tak drastycznych chwil i dzięki uprzejmości Wydawnictwa SQN mogłam zapoznać się zamknięciem trylogii już teraz. Czy było ono tak zachwycające jak poprzednie części? Czy też było jeszcze lepsze? A może... zwyczajnie mnie rozczarowało?

 Mira Grant nie pozwala czytelnikowi się nudzić. Cóż, mając za towarzysza Shauna i jego ekipę, trudno popaść w znudzenie, o czym wie każdy, kto miał już do czynienia z młodym panem Masonem. Jak zwykle w perfekcyjny sposób łączy wartką akcję, polityczne intrygi oraz naukę. Mamy więc kolejny raz do czynienia z idealną mieszanką, która zaspokoi zarówno nasze pragnienie przygód jak i rozrywki czysto intelektualnej. Podawane przez panią Grant informacje medyczne zostały zaserwowane w sposób łatwy do zrozumienia, jest to bez wątpienia wielki plus, skoro znajduje się ich w powieści całkiem sporo.
 Autorka zaskoczyła mnie tak bardzo, że trudno znaleźć mi słowa, by opisać to uczucie. Być może źle to świadczy o zasobie mojego słownictwa, ale jak najlepiej o jej talencie do tworzenia niespodziewanych zwrotów akcji. Zwrotów akcji, które wpleciono w fabułę nie po to, by sobie były i tworzyły chwilowe napięcie, ale po to, by dopełniały całość i wyjaśniały wszystkie intrygujące wątki; nawet te, o których czytelnik początkowo nie ma pojęcia. Zamknięcie trylogii okazało się jak najbardziej satysfakcjonujące i pewnie jeszcze niejednokrotnie wrócę do niej. Ale... Zawsze mogło być lepiej. Zabrakło mi wielkiego BUM!, które sprawiłoby, że Blackout zapadnie mi w pamięć na długo. Pozostał niedosyt.

 Mimo tego mankamentu, jakim był brak cudownego zakończenia, powieść nie zawodzi. Postacie jak zwykle tryskają życiem, o ile, oczywiście, nie są martwe, a i wtedy zachowują niepokojące znamiona żywotności... Chyba że pani Grant decyduje się na uśmiercenie kogoś znaczącego, z kim czytelnik zdążył się już zaprzyjaźnić - wtedy jest zaskakująco skuteczna i taki delikwent z martwych nie powstaje. Kogo załatwiła tym razem? Nie będę spoilerować, sięgnijcie po książkę i przekonajcie się sami! Shaun jaką zagadką był, taką pozostaje - jak zdołał wykształcić w głowie głos zmarłej siostry będący inteligentniejszym od niego samego? I czy Georgia, która objawiła mu się w CZKC jest kolejnym wytworem wyobraźni, czy... prawdziwą dziewczyną?

 Blackout zalicza się do moich ulubionych serii, choć przed lekturą tych książek nawet nie pomyślałabym o tym, by sięgnąć po cokolwiek, co opowiada o zombie - co tu dużo mówić, stwory te zwyczajnie mnie przerażały. Dzięki P.K.Ś. oswoiłam swój strach, a to dlatego że autorka nie zredukowała zombie do zwyczajnych straszaków, lecz uczyniła z nich zagadkę medyczną. Chorobę. Coś, na co ludzie pragną znaleźć lekarstwo. Żywe trupy były dziełem człowieka i przypadku jednocześnie. Nie skupiała się tylko i wyłącznie na truposzach, choć przecież to wokół nich kręci się cała seria. Trzeba prawdziwych umiejętności, by stworzyć tak nieprawdopodobne połączenie.

Blackout jako zakończenie trylogii jest zadowalające, ale, jak już powiedziałam, nie idealne. Mogło być lepsze, mogło bardziej zachwycić. Autorka postawiła sobie poprzeczkę wysoko i nie przeskoczyła jej, ale też nie upadła. Zachowała poziom. Dlatego mimo wszystko mogę uznać tę książkę za... świetną!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu SQN!


Moja ocena: 10/10 (arcydzieło)