sobota, 28 września 2013

35. "Alchemia miłości" - Eve Edwards



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

 Kiedy brałam udział w konkursie na KsiążkoSferze, nie wiedziałam jeszcze, o czym opowiada "Alchemia miłości". Sprawdziłam nazajutrz, kiedy okazało się, że książkę wygrałam. A tu bach, żadne fantasy, tylko romans historyczny! Mama uwielbia, ja raczej takich książek nie czytam. Mimo wszystko twardo postanowiłam, że tę konkretną pozycję przeczytam od deski do deski, w końcu to moja nagroda! Wyobraźcie sobie moje zdumienie, kiedy "Alchemia miłości" wciągnęła mnie od pierwszej strony i pochłonęłam ją w ciągu kilku godzin...

 William zostaje hrabią w wieku 14 lat, dziedzicząc po ojcu ruiny majątku. Jego pierwsze rozporządzenie nakazuje wyrzucić z dworu alchemika i jego córkę. Cztery lata później hrabia Lacey musi udać się na królewski dwór, aby poślubić zamożną szlachciankę i podnieść majątek z ruiny. Nim znajduje odpowiednią kandydatkę, poznaje hrabinę San Jaime, Eleanor  Rodriguez. Jego serce bije szybciej dla pięknej, uczonej dziewczyny, która poza hiszpańskim tytułem nie posiada nic. Jedno jest pewne: nie ożeni się z nią. Na horyzoncie pojawia się natomiast panna Jane Perceval, idealna kandydatka na żonę.

  "Alchemia miłości"  to powieść napisana z rozmachem, ukazująca uroki i mankamenty szlacheckiego życia za czasów Tudorów, ujmująca lekkością, a zarazem niezwykłym realizmem. Pomiędzy dworskimi flirtami i intrygami mamy wgląd w sytuację polityczną ówczesnej Anglii: powszechną nienawiść do katolików, balansowanie na krawędzi wojny. Szum brokatowych sukien na stelażach zostaje przytłumiony przez niechęć do małżeństwa z rozsądku. A wszystko to opisane zostało niezwykle przystępnym językiem i okraszone humorem, dzięki czemu książkę pochłania się w błyskawicznym tempie.

 Ellie, nasza uboga hiszpańska hrabina, jest naprawdę ciekawą postacią. Pomimo szlacheckiego pochodzenia angielscy magnaci stale nią pomiatają i traktują jak gorszą ze względu na jej ojca - sir Arthura opętanego obłąkańczą wizją przemiany zwykłego metalu w złoto, lecz pomimo wszystkich upokorzeń idzie przez życie z podniesioną głową. Z drugiej strony mamy Willa, który podobnie jak Ellie  został pozbawiony ojcowskiej miłości na rzecz alchemii. Porywczy charakter z wiekiem został zastąpiony przez rozsądek i odpowiedzialność (w głównej mierze, ponieważ hrabia święty nie jest). Tylko... czy rozsądek na wiele się zda, kiedy w grę wchodzi miłość? 

 W tle mamy gamę przeróżnych postaci. Jedne nas urzekną, inne zaintrygują, a jeszcze inne zniechęcą od razu, jednak każda z nich została wykreowana po mistrzowsku, sprawiając, że nawet bohaterzy drugoplanowi zapadają w pamięć na długo po zakończeniu lektury. Oprócz głównego wątku miłosnego mamy jeszcze kilka innych. Jakich? Nie zdradzę, by nie psuć Wam przyjemności z czytania. Ale jedno jest pewne: właśnie dla nich sięgnę po kolejną część Kronik Rodu Lacey!

 Gorąco polecam tę książkę Wam wszystkim! Jest obowiązkową pozycją w tym roku!

Moja ocena: 6 (rewelacyjna)

piątek, 27 września 2013

34. "7 razy dziś" - Lauren Oliver



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna


„Może dla ciebie jest jakieś jutro. Może dla ciebie istnieje tysiąc kolejnych dni albo trzy tysiące, albo dziesięć- tyle czasu, że możesz się w nim zanurzyć, taplać do woli, że możesz pozwolić by przesypywał ci się przez palce jak monety. Tyle czasu, że możesz go zmarnować.”

 Z panią Oliver spotkałam się już wcześniej - miejsce w mojej biblioteczce zajmuje jej rzekomo bestsellerowe "Delirium" [RECENZJA]. Tamta powieść nie zachwyciła mnie, choć pomysł był naprawdę interesujący. A jak było w tym przypadku? Czy śliczna okładka i ciekawy opis to wszystkie atuty tej książki, czy też jednak tym razem autorka dała radę i wnętrze dorównało ładnej oprawie?


„[...] jeśli przekroczysz pewną granicę i nic się nie dzieje, to granica traci znaczenie.”

 Samantha Kingston wspięła się na wyżyny popularności w swoim liceum - ma równie popularne przyjaciółki, największy przystojniak w szkole to jej chłopak, zajmuje najbardziej pożądane miejsce w stołówce i na parkingu. Większość wykroczeń i dręczenie niepopularnych uczniów uchodzi jej na sucho. 12 lutego, w Dzień Kupidyna, zamierza zebrać mnóstwo róż, iść na imprezę i stracić dziewictwo ze swoim chłopakiem. Ale plany planami, a rzeczywistość rzeczywistością. Na imprezie szkolna ofiara nazywa ją suką, chłopak upija się, a w drodze powrotnej... ginie w wypadku samochodowym. 


„Dobry przyjaciel nie zdradzi Twojego sekretu. Najlepszy przyjaciel dopilnuje, żebyś nie zdradził swojego sekretu.”

  Pomijając obiecujący prolog, pierwsze strony książki były dla mnie nie do strawienia. Samantha okazała się bohaterką pustą, irytującą, zapatrzoną w siebie, no po prostu suką. Tak samo jak jej trzy przyjaciółki. Ponadto ciągłe ględzenie o popularności, podziale towarzyskim w szkole itp. było dla mnie kompletnie niezrozumiałe - może wpływ na to miał fakt, że pochodzę z zupełnie innego kontynentu, kraju, innej kultury? Że u mnie w szkole takie rzeczy jakie wyprawiała Sam, w ogóle by nie przeszły? Już po kilku stronach czytania chciałam tę książkę rzucić w kąt, pod tym względem autorce udało się pobić rekord. 


„Niebo akurat wygląda dokładnie tak samo. Pewnie na tym polega cała tajemnica, kiedy próbuje się wrócić do przeszłości. Trzeba spojrzeć w górę.”

 Na szczęście Sam umarła i... Dzień Kupidyna zaczął się od początku, a tym samym zaczęła się akcja. Dosyć specyficzna, muszę przyznać, bo żadnych bijatyk ani nic w tym stylu nie było. Panna Kingston za to ciągle wprowadzała jakieś zmiany w tym stale powtarzającym się dniu i dzięki temu było ciekawie. Rozczarowało mnie tylko to, że poszczególne dni 12 lutego jakoś się ze sobą nie łączyły. Były takie trochę... nijakie. Tylko jeden zapadł mi w pamięć - kiedy poszła do szkoły absolutnie zbuntowana i obściskiwała się
ze swoim nauczycielem matematyki. W końcu coś ciekawego, pomyślałam. A potem znowu wszystko wróciło na utarte tory. Sam kombinowała, jak sprawić, żeby dzień przestał się powtarzać i wyprawiała jakieś cuda na kiju.

 Z rozdziału na rozdział książkę czytało się łatwiej, szybciej i przyjemniej. Robiło się bardziej ciekawie i emocjonująco. Samantha zrozumiała, co powinna zrobić, żeby 12 lutego przestał się powtarzać i... zrobiła to. Muszę przyznać, że koniec książki zaskoczył mnie, wzruszył i... zasmucił. Zmusił do refleksji, której brakło w książce. Liczyłam, że Sam wyciągnie jakieś wnioski ze swojego zachowania, podzieli się nimi z czytelnikiem, a tymczasem autorka najwyraźniej uznała, że bohaterka może zachować je dla siebie, bo jestem wszechwiedząca. A tu niespodzianka: nie jestem wszechwiedząca! 


 Myślę, że mimo wszystkich mankamentów tej książki, mogę Wam ją polecić. Nie jest to literatura najwyższych lotów, jednak ma w sobie coś, co czytelnika zaciekawi. No i jest lepsza niż "Delirium". 

Długo zastanawiałam się nad oceną, aż w końcu uznałam, że ten okropny początek, wady w rozwinięciu i trochę zbyt ubogie zakończenie muszą zostać wzięte pod uwagę, co ocenę obniży. 


Moja ocena: 4+ (dobra plus)

poniedziałek, 23 września 2013

33. "Nieumarła i bezrobotna" - Mary Janice Davidson



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna


„Buty, wszędzie buty! Kochane buciki. Naprawdę uważam, że można ocenić daną cywilizację na podstawie obuwia”

 Wyprzedaże, wszędzie wyprzedaże! Kochane książeczki. 
 No cóż, wyprzedaże mają to do siebie, że zwykle brakuje na nich pierwszych części z serii. Tak było i tym razem, dlatego moją przygodę z Betsy zaczęłam od części drugiej. I część drugą ocenię, nie porównując jej do poprzedniej czy do kolejnej. 

 Książka zaczyna się od zapisu przesłuchania pewnego taksówkarza, który był świadkiem nietypowego zdarzenia: młoda blond cizia groziła jakieś facetowi krzyżem w ciemnym zaułku, została nazwana przez owego pana "fałszywą królową", a na koniec podniosła taksówkę dwoma palcami, wsiadła do autobusu i odjechała. Tak po prostu. Muszę przyznać, że taki prolog mnie szczególnie nie zachęcił, zwłaszcza, że został napisany dosyć potocznym językiem. Język był, jaki był, ale charakter taksiarza oddawał świetnie.

 Elizabeth Taylor kocha buty (cytat mówi sam za siebie). O swoje buty troszczy się w nocy i w... no właśnie. W dzień pewnie też by się o nie troszczyła, gdyby nie traciła przytomności dokładnie w chwili nastania świtu. Narracja z punktu widzenia Betsy nie jest denerwująca, choć też nie pozwala wczuć się dokładnie w odczucia głównej bohaterki. Bohaterki, która nowe buty stawia ponad życie własne i własnych poddanych. Tj. nieżycie, bo czy istota, która umarła i martwa się obudziła, jest tak naprawdę żywa?

 Na początku sądziłam, że nie będzie to nic nadzwyczajnego - ot, czytadło jakich wiele. Głównie ze względu na naiwną Betsy prowadzącą mnie przez świat nieumarłych. Może jestem dziwna jak na dziewczynę, ale wizja stosu butów w szafie jakoś mnie nie podnieciła. Gdyby to były książki, to co innego... Później jednak w miarę czytania lepiej poznawałam postacie, zaczęłam je lubić i... wciągnęłam się.

 Koniecznie muszę wspomnieć o cudownej, mrocznej, seksownej postaci męskiej. Piszę to i z rozmarzonym uśmiechem wlepiam bezmyślne spojrzenie w monitor. Ot, Eric Sinclair, niechciany małżonek Betsy (ja bym go od zaraz przygarnęła!), Król Wampirów, już tak działa na kobiety. Jest świetny. Surowy despota, jednocześnie troskliwy i pociągający. Uwielbiam panią Mary za niego!

 Akcja miejscami bywała przewidywalna: m.in. taka sytuacja z pewną małą dziewczynką pojawiającą się znienacka w pokoju Królowej Nieumarłych i ciągle ubraną w to samo. Choć muszę oddać autorce honor i zauważyć, że tak do końca to to przewidywalne nie było. Rozwiązanie tego małego problemu było nieco zaskakujące. Generalnie w książce kryminał przeplatał się z absurdem. Autorka w taki sposób rozwiązywała poważne sytuacje, że do teraz lekko mnie to zadziwia. 

 "Umarła i bezrobotna" jest świetną rozrywką na kilka godzin, bo książkę pochłania się w momencie. Nie szukajcie w niej głębokich przemyśleń, tylko śmiejcie się pod nosem i marzcie o Ericu!

Moja ocena: 5 - (bardzo dobra z małym minusem)

niedziela, 22 września 2013

32. "Pocałunki z piekła" - praca zbiorowa

Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

 W "Pocałunkach z piekła" zebrano autorki bestsellerowych serii: Kristin Cast (Dom Nocy), Alyson Noel (Nieśmiertelni), Richelle Mead (Akademia Wampirów). Dołączono do nich nieco mniej znaną Kelley Armstrong (Wezwanie) oraz panią, która się nazywa Francesca Lia Block, a której w ogóle nie znam. Powieści trzech z pięciu pań czytałam i byłam nimi oczarowana, więc książkę kupiłam. Byłam ciekawa, co też moje ulubione pisarki wymyślą. Muszę przyznać, że nie było to najlepiej wydane 5 zł. w moim życiu...

 W antologii:

  •  "Powyżej" - Kristin Cast
  •  "Przywróć mnie do życia" - Alyson Noel
  •  "Blask słońca" - Richelle Mead
  •  "Polowanie" - Kelley Armstrong
  •  "Lilith" - Francesca Lia Block

 "Pocałunki z piekła"  są drugą książką z tej serii, którą czytałam i kolejny raz nie jestem zachwycona. Wciąż nie mogę pojąć, jak to się stało, że kobiety, które potrafiły stworzyć kilkutomowe serie, poległy na kilkudziesięciu stronach. To był dla mnie szok. Pochłaniałam całe ich książki, a przez opowiadania brnęłam mozolnie, nie mogąc się nadziwić, kto takie głupoty powymyślał. Wstyd.

 Jedyna Kristin Cast stanęła na wysokości zadania. W opowiadaniu "Powyżej" stworzyła niewiarygodny świat, mroczny, tajemniczy, pełen bólu i równie niewiarygodną historię miłosną. Nie było wspólnego zrywania kwiatków w południe, nie było happy endu. Żyłam emocjami bohaterów. Te emocje po prostu wylewały się z kartek stworzonej przez nią historii. Chętnie przeczytałabym całą książkę, a nie marne trzydzieści parę stron.

 Książek Alyson Noel nie czytałam i gdybym miała oceniać po jej opowiadaniu - w życiu bym po nie nie sięgnęła. Od samego początku było nudnawe i nieco dziwne, ale potem to zrobiło się tak dziwne, że w ogóle nie wiedziałam, o co chodzi. Do teraz nie wiem. Ale tematyka piekielnego pocałunku była. Za to punkt.

 Największym zawodem okazała się pani Mead. Kocham wszystkie jej książki i kiedy zobaczyłam, że "Blask słońca" opowiada o rodzicach Wasylissy z "Akademii Wampirów", strasznie się ucieszyłam. Przedwcześnie. W gruncie rzeczy męczyłam się z tym opowiadaniem - było kompletnie nijakie, a tłumaczka poległa. Powinna iść na korepetycje do pani tłumaczącej AW, bo zirytowała mnie strasznie. Tematyka pocałunku słaba.

 "Wezwanie"  Kelley Armstrong bardzo lubię. Jej opowiadanie niekoniecznie. Wampiry to raczej nie jej konik, niech zostanie przy nekromantach. Początek był nudny, potem zrobiło się ciekawie i emocjonująco, a na koniec znowu nijako. Pewne kwestie wciąż staram się pojąć. Chyba mi się to nie uda. Pocałunku nie było.

 "Lilith" pani Francesci to jedno z ciekawszych opowiadań w tej książce. Trochę nie do końca jasne, ale jednak interesujące. Przeczytałabym całą powieść pod tym tytułem, może tylko nieco poprawioną. Gdybym miała po tej historii zdecydować, czy przeczytam inne książki autorstwa tej pani - sięgnęłabym po nie. Z pocałunkiem raczej słabo, ale od biedy jakiś tam był.


 W podsumowaniu powiem tylko tyle: darujcie sobie tę książkę. Nic nie stracicie, omijając tę pozycję. Jeżeli jednak znajdziecie kiedyś czas, to zapoznajcie się z opowiadaniem Kristin Cast.


 Moja ocena: 2 (słaba)

sobota, 21 września 2013

31. "Kocham cię prawie aż po śmierć" - Tate Hallaway



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

 Naprawdę długo polowałam na tę książkę, zaintrygowana tajemniczym tytułem i ciekawym opisem z okładki. Z jakiegoś powodu spodziewałam się naprawdę dobrej powieści. Dlaczego? Prawdę powiedziawszy nie mam pojęcia. Chyba właśnie dlatego, że pomysł ma fabułę wydał mi się ciekawy. Wyobraźcie sobie moje rozczarowanie, kiedy już od pierwszych stron okazało się... że to nic nadzwyczajnego.

 Swego czasu w Ameryce panowała moda na pisanie książek o nastolatkach, które w swoje 16 urodziny odkryły w sobie magię, bądź też wydarzyło się coś innego, ale równie fantastycznego (w znaczeniu jednorożce, pegazy i diabelskie pomioty). Zdążyłam już o tym zapomnieć, a tu nagle bam! - właśnie na taką powieść trafiłam. Co prawda główna bohaterka, Anastasija, od urodzenia wie, że jest wiedźmą, ale w 16 urodziny miała przejść Inicjację, kiedy to stałaby się pełnoprawną Prawdziwą Czarownicą. A tu klapa, bo ona czarować nie potrafi! No i jeszcze ten blady pan, który kilka godzin wcześniej powiedział, że jest jej ojcem...

  Jeśli tak się temu przyjrzeć, to absurd goni absurd: wiedźma nie wie, że tuż obok istnieją wampiry (zwłaszcza, że część sabatu na nie poluje), przez 16 lat nikt nie zorientował się, że nie potrafi używać magii, a co najwyżej ją wyczuwać. No i oczywiście, kiedy przychodzi do niej obcy człowiek i podaje się za jej ojca, ona nie woła mamy (w końcu tak postąpiłby każdy normalny człowiek; skonfrontowałby to z drugim rodzicem) , tylko uprzejmie z nim konwersuje. 

 Narratorem książki jest właśnie Ana. I choć już na pierwszej stronie mamy podane, że kończy tego dnia 16 lat, to ja nie mogłam pozbyć się wrażenia, że przez ten magiczny świat prowadzi mnie trzynastolatka... Powiedzmy sobie wprost: główna bohaterka jest zwyczajnie dziecinna, co też przełożyło się na styl książki. Nie ma jakiegoś młodzieżowego slangu, ale czyta się nadzwyczaj lekko i szybko. Jedyne, co mnie irytowało to to, że autorka ni stąd ni zowąd postanawiała pokazać jaka to Ana jest dorosła i mądra, wtrącając do powieści dziwne słowa, których znaczenia nie znałam nawet ja (a zasób słownictwa mam bogaty). 

 Czarownik - rockman... Powiedzmy, że obecny, choć nieco dziwny. Zapałałam do niego sympatią, która później znacznie osłabła. Melancholijny wampir - buntownik? Że melancholijny jest, to się zgodzę. Ale buntownika w nim tyle, co we mnie syrenki. Jest staroświecki, ale bardzo go lubię. Może właśnie z tego powodu? Ma w sobie to coś. Autorka w gruncie rzeczy nie błysnęła niczym szczególnym. Nawet w sprawie akcji. Tylko jeden wątek mnie zainteresował, a ten akurat pozostał nietknięty aż do końca... Mimo to przeczytałabym kolejną część.

 Książka jest dobra na zabicie nudy w autobusie czy pociągu. Nadaje się do chwilowej rozrywki, kiedy nie mamy pod ręką nic lepszego. Takie... milutko-głupiutkie czytadło.


Moja ocena: 3 - (przeciętna minus)

czwartek, 19 września 2013

30. "Trzynaście lat później" - Jasper Kent



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

 Z czym lub kim dzisiaj kojarzy nam się Rosja? Wódką, Putinem i powiedzonkiem: "Rosja to nie kraj, Rosja to stan umysłu". Tak to wygląda u większości ludzi. U mnie jest inaczej. Słyszę "Rosja" i przed oczami staje mi widok pięknego, potężnego imperium zarządzanego przez cara. Widzę dwugłowego orła, kolorowe kopuły cerkwi, burzliwą historię naszych wschodnich sąsiadów. Automatycznie kojarzę to słowo z książkami Pilipiuka. A tu niespodzianka, ktoś jeszcze wziął matuszkę Rosję na celownik.

 Jasper Kent z niezwykłym kunsztem połączył codzienny obraz Rosji, carskie legendy, dworskie intrygi, historyczne przemiany i fantastykę. Pułkownik Daniłow jest człowiekiem do zadań specjalnych. 13 lat wcześniej walczył z wurdułakami, wampirami, które miały pomóc w zwyciężeniu wojny. Nie były piękne, nie były czułe, nie trwały 100 lat w celibacie jak niejaki Edward C. Okazały się potworami z sennych koszmarów. Koszmarów, które powróciły 13 lat później...

 Książka pana Kenta jest specyficzna. Autor w interesujący sposób urzeczywistnił legendy szeptane przez dynastię Romanowów (prawdę powiedziawszy nad jedną zastanawiam się do teraz - prawda to była czy fałsz? Pewnie już się tego nie dowiemy...). Ukazał nam intrygi polityczne, przedstawił najpiękniejsze miasta Imperium w niezwykle sugestywny sposób. Czułam się, jakbym naprawdę spacerowała ulicami Moskwy czy Petersburga. 

 Akcja skupiała się głównie na gierkach intelektualnych, choć nie powiem, że brakło starć fizycznych czy emocji. O nie, tego ostatniego na pewno nie brakowało. Aleksiej Iwanowicz Daniłow to człowiek twardy i czuły jednocześnie. Trudno go rozgryźć. Stara się nawiązać kontakt ze swoim dziewiętnastoletnim synem, poradzić sobie z faktem, że żona ma kochanka, być szczęśliwym z własną kochanką i kilkuletnią córeczką. W efekcie prowadzi takie... kradzione życie. Mam wrażenie, że naprawdę pewnie i swobodnie czuł się tylko w służbie wojskowej. 


 "Trzynaście lat później" nie jest lekturą, którą połyka się na śniadanie. Przeczytanie jej zajęło mi trochę czasu, ponieważ nie została napisana w specjalnie łatwym stylu. Nie mam tu na myśli używania jakichś skomplikowanych słów, lecz ogólny wydźwięk. Mimo wszystko kocham tę książkę. Za przywrócenie życia carskiej Rosji - moim ulubionym czasom - za sprawienie, że wampiry znowu stały się przerażające. Za to, że mogłam się tak wiele dowiedzieć o historii tego cudownego kraju, że powieść nie była przewidywalna i stanowiła dla mnie swego rodzaju intelektualne wyzwanie. Za wszystko. I nawet za zakończenie, które niezmiernie mnie zasmuciło. Zmieniłabym je, bo naprawdę polubiłam Aleksieja... 

  •  Jeśli ktoś podziela moje zauroczenie Rosją i wszystkim, co z nią związane, powinien sięgnąć po "Trzynaście lat później".
  •  Jeśli ktoś oczekuje czegoś nietuzinkowego, powinien sięgnąć po "Trzynaście lat później".
  •  Jeśli ktoś pragnie wytchnienia od nawału powieści młodzieżowych, niech przeczyta "Trzynaście lat później" i poczuje na twarzy tchnienie wiatru z roku 1825...

Moja ocena: 6 (rewelacyjna)

środa, 18 września 2013

29. "Wybrani" - C. J. Daugherty



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

 Wiedziona wieloma pozytywnymi recenzjami tej książki, pragnęłam jak najszybciej ją kupić. Niestety, jak większość bibliofilów wzywały mnie inne pozycje. Wcześniej. Więc kaska wyszła. Po przeczytaniu "Wybranych" przestałam jednak żałować, że nie wydałam pieniędzy na tę powieść, mimo wszystko dziękuję mojej dilerce Antosi za pożyczenie swojego egzemplarza :) 

 Powiedzmy sobie szczerze: w opisie nie ma niczego szczególnego. Zaginięcia, zbuntowane bohaterki, mroczne sekrety, dziwne Akademie i trójkąty miłosne - to wszystko już było, co tu ma zachęcać? Ano raczej niewiele. Tłumaczenie tytułu w ogóle zwala z nóg. W oryginale brzmi on "Night School", a po polsku "Wybrani"... Na szczęście jest jeszcze okładka - wyrazista, współczesna, a jednocześnie... klimatyczna i mroczna. Strzał w dziesiątkę! W dodatku dziewczyna z dwoma obliczami widniejąca na owej okładce - po prostu coś świetnego!

 Powieść nie wciągnęła mnie od pierwszych stron, czytałam raczej z umiarkowanym zainteresowaniem, ale nie narzekałam - ileż to świetnych powieści nudziło czytelnika na początku? Tak więc leżałam w łóżku schorowana i czytałam - 100 stron, 200 stron, 300 stron... A tu nadal nic. Ot, czyta się bez większego trudu, ale też bez większego zainteresowania. Styl, którym "Wybranych" napisano bardzo przypominał mi "Delirium" : akcji jak na lekarstwo, takie opowiadanie o wszystkim i o niczym. Ot, lanie wody, powiedziałabym. 

   
Wzamyśle autorki 
przeróżne wzmianki miały być chyba tajemnicze, ale skończyło się na tym, że po przeczytaniu linijki o nich zapominałam. Tak więc pani C.J. chciała stworzyć książkę owianą tajemnicą, a... wyszło, jak wyszło. Problemy głównej bohaterki, dziwność szkoły, napady paniki i dwaj seksowni faceci - raczej schematyczne, no nie? Akcja (kiedy już jakaś była), wzbudzała emocje przez kilka linijek. Później wszystko wracało na utarte tory. Dopiero na sam koniec zrobiło się ciekawie, a i to nie na tyle, żebym koniecznie chciała sięgnąć po kolejną część. Jeśli nadarzy się okazja, to sięgnę. Jeśli nie - płakać nie będę. 
 Bohaterzy...
Główna bohaterka, Allie, nie irytuje, ale też nie wybija się jakoś specjalnie z szeregów innych głównych bohaterów. Po prostu sobie jest. Za to pewien Francuz o imieniu Sylvain został świetnie wykreowany. Niby taki słodki i poukładany, aż tu nagle... bam! Za to z Carterem, drugim facetem Allie, było na odwrót - tajemniczy outsider nagle staje się uległy i nijaki. Wszystkie postacie wypowiadały się w podobnym, poważnym i wyważonym stylu. Chodziłam i wciąż chodzę do szkoły, więc wiem, jak wysławia się młodzież, więc było to dla mnie nieco sztuczne.

 Nie odradzam, ale też nie polecam. Jeżeli nie macie zbyt wysokich wymagań, to sięgnijcie po tę książkę. Jeżeli jednak macie, to... dopowiedzcie sobie sami.


Moja ocena: 4 (dobra) 

sobota, 14 września 2013

28. "Chłopcy 2. Bangarang" - Jakub Ćwiek



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

 Każdy chciał dorosnąć, kiedy był mały i każdy znów chce być dzieckiem teraz, kiedy jest dorosły. Ale są jeszcze osoby takie jak ja: na pograniczu dzieciństwa i dorosłości. Właśnie w tej chwili decydujemy, czy na siłę staramy się pozostać dziećmi, czy też jednak poddajemy się naturalnej kolei rzeczy i jednak wchodzimy w tę dorosłość. Może trochę drżący, trochę przestraszeni, ale z podniesioną głową. Właśnie o tym trudnym okresie opowiada najnowsza powieść Jakuba Ćwieka.

" Kędzior rozejrzał się po wnętrzu i splunął na podłogę.
 - No brawo, brachu - stwierdził. - Idealne miejsce na seks w kiblu bez gumy.
 Milczek uniósł brew i zamigał.
 - Po prostu - odparł Kędzior. - Na miejscu hifa czy innej kiły bałbym się, że mi tężec z kumplami wpierdol spuści. (...)"

 Najbardziej rockowy pisarz XXI wieku stworzył książkę pełną przekleństw, bójek, alkoholu, przygodnych panienek i... MOTOCYKLI. Gdyby ktoś miał mnie zachęcać do przeczytania tej powieści, wystarczyłyby te cztery słowa: Ćwiek, Zagubieni Chłopcy, motocykle. Nie motory, bo, jak zostało zauważone w książce, motor to jest w kosiarce. 

  Prawdę powiedziawszy, nie wiem, co tutaj napisać, żeby Was zachęcić, więc zamiast używać mnóstwa wyszukanych słów, po prostu przeleję na ten elektroniczny papier swoje uczucia.

 " - Chcesz powiedzieć, że masz tak ubogi słownik, że nie umiesz się wyrazić? (...)
 - Mój słownik jest na tyle opasły, że jakbym ci nim pierdolnął..."

 Podczas czytania tej książki śmiałam się, kręciłam głową z niedowierzaniem i stale walczyły we mnie dwie strony: ta, która chciała już skończyć rozdział, a wreszcie całą książkę, żeby jak najprędzej poznać zakończenie i ta, która chciała, by każda strona ciągnęła się w nieskończoność, abym mogła się nią rozkoszować już przez wieki. A wiecie, co jest najdziwniejsze? To że w pewnym sensie tak właśnie było, bo dzięki darowi pana Jakuba, każde opowiadanie zostało napisane językiem nadzwyczaj przystępnym i lekkim, przez co czytało się je błyskawicznie - tutaj ta część chcąca poznać zakończenie, tańczyła z radości. Ale jest też druga strona medalu: pomiędzy wersami i przekleństwami zaciągałam się falami magii bijącej z kartek, tonęłam w życiu bohaterów, w melancholii i rozdarciu pomiędzy chęcią zostania dzieckiem, a świadomością, że dla własnego dobra trzeba jednak wydorośleć... Gubiłam się w czasie - czułam, że czytam wolno, smakuję każdą literkę składającą się na słowo, a jednak koniec nadszedł naprawdę szybko. Zbyt szybko. 

 " - Co się dzieje? - W progu pojawił się Pierwszy, dopinając spodnie. - Drzesz się, kurwa, jak stary kolejarz. Na ulicy słychać.
 - Jeżeli ludzie dodali do tego niedawne sapanie z łazienki - powiedział Kubuś - pewnie uznali, że w tej piwnicy ukrywa się tajny peron z pociągiem do Hogwartu."

 Tyle o uczuciach. Teraz strona praktyczna dochodzi do głosu: postacie są tak realistyczne, że można się w nich zakochać (Milczka nie tykać, to mój narzeczony! Ani Kościeja...), humor jak zwykle ostry niczym brzytwa, a akcja tak surrealistyczna, że aż prawdziwa. No i przekleństwa. Tych znajdziecie zatrzęsienie, jednak... To jakoś nie przeszkadza w czytaniu, ponieważ każde niecenzuralne słowo jest wpasowane w charakter postaci czy sytuacji. Bez przekleństw ta książka nie byłaby taka sama. No i bez świetnej okładki, która po prostu mnie oczarowała oraz zaje...fajnych ilustracji Iwo Strzeleckiego. Chylę czoła. 


 KUPUJCIE, (WY)POŻYCZAJCIE, KRADNIJCIE, RÓBCIE WSZYSTKO, ŻEBY ZDOBYĆ TĘ KSIĄŻKĘ I POPRZEDNIĄ CZĘŚĆ!


Moja ocena: 7* (wybitna)

wtorek, 10 września 2013

27. "Córka dymu i kości" - Laini Taylor



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

 Patrzę na puste miejsce, w którym powstanie recenzja "Córki dymu i kości", zerkam na książkę, myślę sobie, że w tym przypadku moja praca jest zbędna, bo wszystkie peany na jej cześć zostały już opublikowane na okładce, na kartce w środku... A mimo to napiszę ją, w końcu nie każdy miał powieść Laini Taylor w ręce, a jak już ten ktoś zobaczy ją gdzieś w księgarni, to będzie wiedział, po co sięgnąć.


 "To nie jest książka na pięć gwiazdek: jest na milion gwiazd, dwa księżyce i anielskie skrzydła w locie."
 - Goodreads

 Siedemnastoletnia Karou mieszka i uczy się w Pradze, ma naturalnie niebieskie włosy, nieprzeciętny talent artystyczny, przyjaciółkę, a na urodziny dostaje języki. Zebrała ich już całkiem sporą kolekcję. Żałuje, że oddała dziewictwo Kazimirowi, byłemu chłopakowi, który okazał się zwyczajnym dupkiem. Ponadto jej rodziną są chimery, których kwatera znajduje się "Gdzieś tam". Gdzie dokładnie? Sama Karou tego nie wie. Wie tylko jedno: jej zadaniem jest skupowanie zębów dla Brimstone'a.

Dawno, dawno temu,
anioł i diablica
zakochali się w sobie.

Nie skończyło się to dobrze. 

 Książkę zaczynałam z lekkim sceptycyzmem, mimo iż (a może właśnie dlatego?), naczytałam się o niej mnóstwa pochwalnych recenzji. Dzisiaj moja własna dołączy do tego grona, ponieważ wiem, że Laini Taylor jest autorką, która ma naturalny dar oczarowywania czytelnika. Jej styl jest lekki, przystępny, subtelnie dowcipny i po prostu... magiczny. Cała powieść jest magiczna. Pochłonęłam ją w błyskawicznym tempie, po czym dręczył mnie kac książkowy :C

Dawno, dawno temu
małą dziewczynkę
wychowywały potwory.

Ale anioły spaliły drzwi do ich świata
i została całkiem sama.

 Narracja toczy się w trzeciej osobie, jednak nie jest to żadnym mankamentem - doskonale wiemy, co dzieje się w głowie każdego bohatera. Raz możemy obserwować świat z punktu widzenia Karou, a raz swój światopogląd przedstawia nam Akiva - serafin; anioł, który usiłował zabić tytułową córkę dymu i kości. A który, jak się później okazało, pokochał wroga...

Dawno, dawno temu
anioł konał we mgle.

Diablica uklękła nad nim
i się uśmiechnęła. 

 Żaden z bohaterów nie irytuje, choć niektóre postacie mogą budzić zrozumiały wstręt, inne przerażać, jeszcze inne oczarowywać. Karou nie należy do dziewczynek typu "o matko, ale ciacho, uśmiechnął się do mnie, o matko, o matko, o matko!". Jest twardą dziewczyną, jednak pragnącą bliskości. Akiva to wojownik bez serca, ma piękne, ale bezduszne oczy. Cały jest piękny. I, co najlepsze!, to bynajmniej nie irytuje, ponieważ autorka opisała go niezwykle sugestywnie. Poza tym jest postacią intrygującą, podobnie jak jego książkowa partnerka. Podobnie zresztą jak wszystko tutaj!

Dawno, dawno temu
były dwa siostrzane księżyce.

Nitid była boginią łez i życia,
to do niej należało niebo.
Ellai czcili tylko sekretni kochankowie.

 W powieści nadchodzi moment, gdy przenosimy w przeszłość. To właśnie tam autorka wyjaśnia nam wszystkie zagadki, opowiada całkiem inną historię tej samej osoby. Przez prawie 400 stron nie nudziłam się nawet przez sekundę. Po prostu nie mogłam, nie było czasu! Muszę również wspomnieć o wymyślonych przez autorkę legendach - są po prostu piękne. Aż żal ściska serce, że ludzie takich nie mają...





 Na okładce pisze tak: "Laini Taylor wyczarowała świat, który zajmie miejsce Harry'ego Pottera w wyobraźni czytelników!" - nie wierzyłam w to. Nie znoszę takich porównań. Teraz już wiem, że pani Taylor jest autentyczną konkurencją dla J.K. Rowling. Nie wierzycie? Bardzo dobrze! Macie ostateczny powód, żeby sięgnąć po tę książkę i się w niej zakochać!

Moja ocena: *7 (wybitna)


poniedziałek, 9 września 2013

26. "Operacja Dzień Wskrzeszenia" - Andrzej Pilipiuk



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

 Każdy wie, jak przed wiekami wyglądała wojna - rżenie koni, szczęk oręża, krzyki rannych. Każdy wie, jak wojna wygląda teraz - terkot karabinów maszynowych, huk myśliwców, masywna sylwetka czołgu na horyzoncie. I tylko krzyki rannych wciąż pozostały te same, bo wbrew propagandzie wojna i śmierć nigdy nie będą humanitarne. Nigdy. Każdy również wie, że ludzkość sama kręci na siebie bicz - w zanadrzu wielu krajów drzemie sobie bomba jądrowa.

 W wykreowanej przez Pilipiuka rzeczywistości jest rok 2014. Świat został spustoszony przez wojnę atomową, którą, nomen omen, wywołała głupota paru ludzi. Ale tajne bazy naukowe wciąż istnieją. Tym razem to nie Amerykanie wiodą prym, lecz Polacy - naszym rodakom udało się stworzyć wehikuł czasu. Po co? Na co? Dlaczego? Ano po to, żeby wszystko odkręcić, tj. spacyfikować przodka naszego nieudolnego prezydenta, Pawła Citko, dzięki głupocie którego wojenka doszła do skutku.

 Powieść liczy sobie niemal 500 stron, ale pochłania się ją w błyskawicznym tempie, a to tylko i wyłącznie dzięki kunsztowi autora, który prowadzi nas przez postapokaliptyczny świat z właściwymi sobie humorem, gracją, lekkością. Na pierwszy rzut oka widać, że wszystko zostało przemyślane. Pan Andrzej powinien wykładać fizykę: niewielu ludzi byłoby w stanie wyjaśnić zawiłości maszyny czasu tak prosto, że nawet ja je zrozumiałam. 

 Główni bohaterzy nie nużą, nie irytują, nie... nie co? Po prostu są częścią tej historii, każdy ma swoje miejsce, bez którego nie byłoby wielkiego finiszu. Każdy ma inny styl bycia, inny charakter i to samo poważanie, z którym podchodzi do sprawy. W końcu zostać wybranym do uratowania świata to nie lada gratka, prawda? 

 Nie chcę Was przypadkiem zmylić, więc nie sądźcie, że "Opracja Dzień Wskrzeszenia" jest powieścią typowo rozrywkową jak np. Wędrowycz. Tutaj humor jest subtelny, a ogólny ton o wiele bardziej wyważony. Będą wycieczki do średniowiecza (ten fragment akurat wydał mi się nieszczególnie potrzebny, jednak był miłym i emocjonującym urozmaiceniem), będą Rosjanie (w której książce Andrzeja Pilipiuka ich nie ma?), będą tortury okupantów... Będzie wiele chwil, podczas których zagryziecie wargi z emocji. I jedno nieporozumienie, które może wiele osób kosztować życie...

 Sięgnijcie po tę powieść i przekonajcie się, co tak bardzo mnie w niej urzekło. Dojrzałość bohaterów? Tajemnice sprzed wieków? Pytanie: jakie decyzje ja podjęłabym na ich miejscu? A może coś zupełnie innego - groza, która mnie ogarnęła, gdy uświadomiłam sobie, że do wydarzeń z książki pozostał ledwo rok w naszym, realnym świecie, i że sytuacja, którą przedstawił Andrzej Pilipiuk jest niepokojąco prawdopodobna... 


Moja ocena: 6 (rewelacyjna)

niedziela, 8 września 2013

Pożegnanie wakacji :'(

 Wakacje się skończyły, właśnie zaczęliśmy drugi tydzień września. Tak dla przypomnienia, gdyby ktoś nie miał w domu kalendarza. Czy coś... Osobiście uważam, że rozpoczęcie roku szkolnego powinno zostać uczczone minutą ciszy w każdej placówce. Dlaczego? To chyba oczywiste - szkoła zabiera czas, który moglibyśmy poświęcać na czytanie! Lektury się nie liczą; są złem koniecznym, nie znoszę, kiedy ktoś narzuca mi interpretację książki. Tak to mniej więcej wygląda na chwilę obecną. Poniżej przedstawię podsumowanie tegorocznych wakacji. Oczywiście z bibliofilskiego punktu widzenia ;)

Wakacje spędziłam głównie na czytaniu, odbijając sobie marnowany przez szkołę czas. Do Darłówka Zachodniego zabrałam ze sobą "Szewca z Lichtenrade" od Andrzeja Pilipiuka ♥ [RECENZJA]










Jestem bibliofilem... więc kupuję książki. Dużo książek. Całe mnóstwo. A choć moja zimna dusza lata nie lubi, to letnie wyprzedaże i owszem. W księgarniach, w księgarniach internetowych i w punktach taniej książki nad morzem. To ostatnie szczególnie. Omal się nie obśliniłam, widząc TYLE książek za TAKĄ cenę.







 Oto moje książkowe-nadmorskie zakupy. I mojej cudownej mamy <3 (Jej wybór to "Inne anioły") Nawet tata się dorzucił o.O 
Za "Pocałunki z Piekła" zapłaciłyśmy 5 zł. To mój najtańszy nabytek :D Ceny sukuba wahały się od 7.50 - 12ileśtam. Co zaś aniołów się tyczy, to pojęcia nie mam, ale niewiele drożej :P


 Wspominałam o księgarniach internetowych? Ten stosik jest nabytkiem z naszej księgarni. Wystarczy wejść w końcówki nakładów lub książki lekko uszkodzone (które najczęściej wyglądają jak nowe) i ceny są tak rewelacyjne, że... No, lepiej schowajcie portfele. W tym przypadku moim wyborem są "Kroniki Krwi" i "Bogini Ciemności". Jak już mówiłam, mam cudowną mamę dzielącą moją czytelniczą pasję C:




 Tutaj z kolei mamy mix zakupów - od Auchana przez Matrasa, po tanią książkę. Wszędzie oczywiście cudowne i boskie wyprzedaże. Na "Córkę burzy" polowałam od dawna, książki od pani S.H. to wybór mamy, a reszta to już tylko i wyłącznie moje spontaniczne zakupy :D


 "Nekrofikcje" - tania książka. Czaiłam się na nie od długiego czasu, aż w końcu dorwałam je za dyszkę. ♥
 "Królowa ciemności" i "Szewc z Lichtenrade" to wynik adopcji z M1 w Częstochowie. "Aparatus" dotarł po 1,5 miesiąca oczekiwania - zakupy na Allegro, bez komentarza...
 "Córka dymu i kości" - właśnie skończyłam, niedługo będzie recenzja. Kupiona za połowę ceny w Matrasie.



 "Zwycięzca bierze wszystko" - po prostu musiałam mieć, kocham tę serię. Plakat z Jadowską w tle to prezent od Fabryki Słów. ♥





Kolejna ślicznotka, na którą od dawna miałam chrapkę. Dorwana w Matrasie, na przecenie. A leży taka samotna, bo mama zabrała ją sobie do poczytania i fotkę cykałam na szybko komórką, kiedy zrobiła sobie przerwę w lekturze :)



Podsumowanie moich wakacyjnych zakupów: 25 sztuk, o ile nie pomyliłam się w liczeniu i czegoś nie pominęłam. Tak więc te wakacje zdecydowanie mogę zaliczyć do udanych, a już na pewno obfitych w plony. Wiele z tych książek czeka na swoją kolej, ale też dużo już przeczytałam i zrecenzowałam. :)






A jak wyglądają Wasze wakacyjno - książkowe zakupy? Jeżeli macie je gdzieś opublikowane, to bardzo proszę o linki, chętnie pooglądam :D



25. "Nekrofikcje" - Paweł Ciećwierz



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna


UWAGA! Nieuleczalni romantycy, nadwrażliwi na punkcie Kościoła wierni i wszystkie inne osoby, które nie lubią książek ociekających cynizmem, krwią i szarą breją mózgu wyciekającego z rozbitej głowy, niech nawet nie spoglądają w stronę tej powieści!

 Długo polowałam na tę książkę, skuszona wizją nekromancji i cynizmu na głównym planie , aż w końcu ją dorwałam. Z jakiegoś powodu moją ulubioną dziedziną magii jest wskrzeszanie trupów - dlaczego? Nie mam pojęcia. Może dlatego, że człowieka zawodowo zajmującego się czymś takim i sam rytuał można przedstawić na milion różnych sposobów, z czego wszystko i tak sprowadzi się do jednego: do podniesienia czyichś zwłok z mogiły.

 Pamiętam, że Antosia kiedyś pytała, czy znamy książkę, napisaną z punktu widzenia bohatera negatywnego. I co się okazało? Nie znam takiej. Ja!  Wszak wiadomo, że większość powieści młodzieżowych/ fantastyki opiera się na utartym schemacie walki dobra ze złem, a główna postać musi, po prostu MUSI być dobra. Kiedy czytałam "Nekrofikcje" to pytanie niejednokrotnie zadźwięczało mi w uszach. Już znam taką książkę.

 Brighella, główny bohater "Nekrofikcji" zdecydowanie nie jest rycerzem na białym koniu. W papierach ma heretycki pentagram, zawodowo wskrzesza trupy, a zarobioną kasę wydaje na dragi. No i miłość. Miłość... Brighella pochodzi z Mgławy - miasta, gdzie miłość kończy się o świcie. Jest panem pod czterdziestkę, lubi jędrne osiemnastki, jego hobby to ćpanie i nieumyślne wszczynanie burd, z których wychodzi obronną ręką. Ot, głupi ma szczęście!

 Powieść podzielona jest na opowiadania, z których każde jakoś łączy się z kolejnym. A czy bohater z pierwszego wystąpi w ostatnim, czy z drugiego w trzecim, to już bez znaczenia, ponieważ wszystko w tej książce ma swoją kolej. Autor wybrał sobie świetny, choć niełatwy temat, powiedziałabym nawet, że dla niektórych lekko drażliwy. W końcu żyjemy w kraju, gdzie większość społeczeństwa to Katolicy, a tutaj Kościół jest, nie przymierzając, mafią mamiącą biedne owieczki i bezpardonowo zaprowadzającą swoje porządki pod płaszczykiem troski o dusze wiernych. Tu już dawno przestało chodzić o wiarę - liczy się tylko władza. 

 Oprócz łajdaka Brighelli mamy jeszcze innych bohaterów. Każdy jest inny od poprzedniego i jednocześnie taki sam. Łączy ich działanie wbrew systemowi, skrzywienie psychiczne, brak skrupułów i zgubna znajomość z naszym nekromantą. Ciećwierz wykreował brutalny świat, nieco skrzywione odbicie naszego własnego. I mimo tego wszystkiego, Brighella, jego przyjaciel - psychopata, były żołnierz, najemnik - Skud dają się lubić. Z powodu tego ostatnie gardło miałam ściśnięte wzruszeniem. Bo książka nie jest do szczętu przesycona złem. Wbrew pozorom nie opowiada tylko o bitkach i ćpaniu. Ma drugie dno. A to, czy je znajdziesz, zależy tylko od Ciebie, czytelniku. 

Moja ocena: 6 (rewelacyjna)

sobota, 7 września 2013

24. "Podboje sukuba" - Richelle Mead



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

 Georgina Kincaid powraca w nowej, niekoniecznie lepszej wersji! Przy czym punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, bo w przypadku sługusa piekieł trudno zdefiniować, co konkretnie znaczy "lepszy" i "gorszy". Patrząc na to, że notorycznie uwodzi porządnych mężczyzn - gorszej. Dla jej szefa, który jest zachwycony jej wynikami w pracy - lepszej. Bądź tu mądry i pisz wiersze...

 Richelle Mead jest mistrzynią tworzenia romansów paranormalnych - w jej książkach magia, intryga, kryminał przeplatają się z miłością, przy czym wątek miłosny czytelnika nie denerwuje. Chyba że główna bohaterka umawia się nie z tym facetem, co trzeba. Na szczęście w tej powieści nasz sukub wybrał sobie porządną postać (fakt, iż nie potępiam jej wyboru, jest dla mnie dużym zaskoczeniem).

 Seth Mortensen - wybranek panny Kincaid, mega popularny pisarz, człowiek nieśmiały i skromny w tej części zaczyna się rozkręcać. Choć wciąż na pozór jest ideałem cnót, to jednak pokazuje pazurki, co naprawdę wychodzi książce na dobre. Ma tylko jeden mankament: jest śmiertelny, przez co jeden pocałunek ukochanej może pozbawić go życia.

 "Podboje sukuba" nie byłyby dziełem pani Mead, gdyby główna bohaterka nie została wplątana w COŚ. Gdyby nie pojawił się komplikujący spraw KTOŚ. Bastien. Inkub (męski odpowiednik sukuba). Przyjaciel czy też może ktoś więcej? Jest jedną z moich ulubionych postaci i mam wielką nadzieję, że spotkam się z nim w kolejnych tomach (w co, niestety, wątpię :C). Brakowało mi takiej charakternej męskiej postaci. Pewnej siebie i charyzmatycznej, która zawróciłaby w głowie Georginie. Nie jest idealny, ale ma w sobie to coś, co każdą kobietę zauroczy. 

 Bastien wplątuje swoją przyjaciółkę w grubą sprawę, która ma przynieść mu chwałę i sprawić, że szef nie wyrzuci go tam, gdzie nawet diabeł nie chce mówić dobranoc. Choć akcja przez większość czasu zaskakuje, intryguje i generalnie jest umiejętnie poprowadzona, to nadchodzi chwila, gdy po prostu staje się przewidywalna. Później jednak znowu nabiera tempa i porywa, więc nie można narzekać. Ot, drobne potknięcie, które nie wpływa na jakość książki. 

 Jeżeli pragniecie wytchnienia od szarej rzeczywistości, to ta książka jest dla Was. Humor, akcja i seks - magiczno-diaboliczne trio, po którym rozpoznacie dzieło Richelle Mead. POLECAM GORĄCO!

Moja ocena: 5 (bardzo dobra)

czwartek, 5 września 2013

23. "Szewc z Lichtenrade" - Andrzej Pilipiuk



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

 Autor znany z serii o Jakubie Wędrowyczu powrócił z nową, wystrzałową książką. A zresztą... Która jego książka nie jest świetna? Dzień Wskrzeszenia? Uwielbiam. Kuzynki? Kocham. Norweski dziennik? Wielbię na kolanach. Tym razem w moje łapki wpadł zbiór opowiadań. Choć nigdy za zbiorami nie przepadałam, to Pilipiuk i Ćwiek mnie nawrócili. 



W antologii:

  1. Wunderwaffe
  2. Traktat o higienie
  3. Ślady stóp w wykopie 
  4. Parowóz 
  5. Ludzie, którzy wiedzą
  6. W okularze stereoskopu
  7. Sekret wyspy Niedźwiedziej 
  8. Yeti ciągną na zachód 
  9. Świątynia 
  10. Szewc z Lichtenrade 


 Pan Andrzej jest mistrzem przeplatania fantastyki i nauki, grozy i śmiechu. Rozwiązań pozornie oczywistych z niedopowiedzeniami, które sprawiają, że czytelnik spogląda na całą opowieść z nowego punktu widzenia.



„- Znaczki niewątpliwie są interesujące, ale... Nie mógłbyś być czasem bardziej romantyczny? 
- Znaczy poczekamy do wieczora i obejrzymy znaczki przy blasku świec? - Nie zrozumiałem. Sądząc po jej minie, nie trafiłem. O co jej zatem, u diabła, chodziło?”


 "Szewc z Lichtenrade" pozwala nam się spotkać ze starymi przyjaciółmi oraz poznać nowych. Tak więc będzie i doktor Skórzewski bezlitośnie ścinający zawszone kołtuny, bezpardonowo zwalczający pomarańczowe gęsi na Wyspie Niedźwiedziej, i nasz ulubiony cyniczny archeolog - Olszakowski - który zdążył już poinformować studentów, że będą niewolniczą siłą roboczą. Czy pewien magister dybie na jego stołek? Dlaczego Olszakowski skorzysta z pomocy lapońskich szamanów? Chyba nie muszę mówić, co macie zrobić, żeby się tego dowiedzieć ;)



 Będą Ruscy zamieszani w nadnaturalną aferę sprzed lat, będzie młody esesman, będzie Hitler wychwalający przewagę kultury słowiańskiej nad germańską, będą i inne tego typu "herezje". Pilipiuk jest mistrzem pióra: pisze opowiadania trącące refleksją, melancholią, ale też cynizmem i wykpiwaniem rodzimego systemu. Kocham go. Tak po prostu, zwyczajnie i od serca. Kiedy ktoś mówi, że w Polsce nie ma dobrych pisarzy, mam ochotę tego kogoś trzasnąć książką Pilipiuka, Sapkowskiego, Ćwieka, Jadowskiej, Piekary czy Miszczuk prosto w czoło. Gwarantuję, że jeśli szuka się czegoś oryginalnego, nieprzesłodzonego, to nasi rodzimi pisarze będą idealni! Niejednokrotnie ich powieści o kilka klas przewyższają historie zagranicznych twórców.


„- Dlaczego on taki jest? Morda zbója, mina, że bez kija nie podchodź, maniery nomen omen jaskiniowca, ale jednocześnie niemal od razu się zgodził... 
- Dobry człowiek, ale gra twardego drania. Zapewne podłożyli mu świnię o jeden raz za dużo... Teraz wszystkim pokazuje maskę...”

Andrzej Pilipiuk stworzył zbiór opowiadań, podczas czytania którego zaśmiejemy się, wzruszymy, zamyślimy... Zostaniemy przeszyci dreszczykiem grozy. Każde opowiadanie wywołało we mnie inne emocje, każde poruszyło jakąś strunę w mojej duszy, każde jest dla mnie tak samo ważne. Niewielu jest dzisiaj autorów, którzy potrafią wywrzeć na czytelniku takie wrażenie i za to, że Pilipiuk potrafi,  należy mu się medal.



Moja ocena: 6 (rewelacyjna)