sobota, 31 maja 2014

83. "Déjà vu" - Jolanta Kosowska


Opis: Rafał wraca po paru latach emigracji do Polski i próbuje na nowo odnaleźć się w obcej mu rzeczywistości. Wynajmuje mieszkanie, które miało być azylem, a stało się przekleństwem. Stopniowo, dzień po dniu, w życiu mężczyzny dokonuje się przewrót. Najpierw odnosi wrażenie, że kiedyś już spotkał poprzednich mieszkańców tego domu, później narasta w nim przekonanie, że ich życie stale się przeplata, a na końcu jest pewien, że tworzą jedność. Zaczyna żyć, równolegle, swoim i ich życiem... Pamięta wydarzenia, w których nigdy nie brał udziału, miejsca, w których nigdy nie był, ludzi, których nigdy nie znał. Zaczynają rządzić nim emocje niemające uzasadnienia, pragnie dziewczyny, o której istnieniu do niedawna nie miał pojęcia...
Tak oto mocno stąpający po ziemi lekarz, nauczyciel etyki zawodwej wkroczył w świat weneckiej legendy, zmieniejącej jego życie w koszmar...

 Są różne rodzaje powieści. Jedne przeczytamy i zaraz o nich zapomnimy, przy innych polegniemy na starcie, a jeszcze inne pozostaną w naszym sercu już na zawsze. Zmienią nasze spojrzenie na pewne sprawy, wzruszą, rozbawią... Wywołają lawinę prawdziwie głębokich emocji. Do tej ostatniej kategorii zaliczam właśnie Déjà vu. Książki pani Kosowskiej nie czyta się, ją się przeżywa. Podobnie jak Wenecję. 

 Pani Jolanta intrygowała mnie od samego początku. Nie potrafiłam oderwać się od jej dzieła, nieustannie pragnąc poznawać życie Rafała, Anki oraz Marca. A także Paola. Bo też co wspólnego może mieć powracający z Zachodu lekarz z kolegą po fachu, który zmarł, nim ten zdążył go poznać? Wydawałoby się, że nic. Owszem, nic. Nic bardziej mylnego! Mają wiele wspólnego. Wszystko mają wspólne...

 Już na samym początku uwagę zwracają bardzo rozbudowane opisy. Pozwalają one na dokładne wyobrażenie sobie miejsc, w których nigdy się nie było, ale... Miejscami bywają nużące. Wtedy chce się je zwyczajnie pominąć i pójść dalej. Jednak mimo wszystko posiadają pewien urok, klasę, naznaczone są poetyckim stylem autorki. Bez nich powieść nie byłaby taka sama.

 Wyżej wspomniałam o poetyckim stylu autorki. Cóż miałam na myśli, używając określenia: poetycki? Otóż to, że książka Jolanty Kosowskiej jest jak wiersz. Prawdziwa poezja najwyższych lotów. Piękne zwroty i sformułowania, przesłanie ukryte między nimi, klasa, magia i to coś, co trąca najwrażliwsze struny duszy, sprawiając, że się wzruszamy. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z powieścią autentycznie napisaną emocjami, w której na pierwszy rzut oka widać, że autor włożył w nią całe serce i zawarł na stronicach kawałek własnej duszy. Czytanie takiej książki jest wyjątkowymi przeżyciem pozostawiającym swoje piętno w umyśle bibliofila już na zawsze.

 Postacie są niezwykle realistyczne, choć jednocześnie... magiczne. Pełne nieodpartego uroku, podobnie jak opisywana przez panią Kosowską Wenecja. Wcześniej odnosiłam się do tego miejsca z pewną dozą pogardy. Ot, oklepana przez turystów miejscówka. Po lekturze Déjà vu pokochałam to miasto i wiem, że kiedyś je odwiedzę, zobaczę miejsca, które zwiedzała Anka z Paolem, wśród których wychował się Marco Marconi, żywa legenda Wenecji. Legenda, do której w umiejętny sposób nawiązała autorka, oparła na niej całą fabułę, choć czytelnik orientuje się o tym dopiero po dłuższym czasie. Pani Jolanta wykazała się zdumiewającą subtelnością, choć intrygę poprowadziła jak wytrawna autorka kryminałów, sprawiając, że zakończenia nie można przewidzieć. Jestem pełna podziwu i chylę czoła przed podobnym geniuszem.

Déjà vu polecam... WSZYSTKIM!
Jest lekturą obowiązkową dla literackich smakoszy.
Ucztą dla duszy.
Z pewnością sięgnę po inne dzieła autorki!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję autorce!


Moja ocena: 10/10 (arcydzieło)

wtorek, 20 maja 2014

82. "Kłamca 2,5: Machinomachia" - Jakub Ćwiek


Opis: Wielka draka w centrum Tokio!

Loki wykorzystywany przez anioły do prostych, nieangażujących go zadań za marną wypłatę nareszcie ma okazję rozwinąć skrzydła. Co się jednak wydarzy, gdy naprzeciw Kłamcy stanie bóg, który jak nikt wcześniej wie, jak wykorzystać... technikę przyszłości? I to w skali makro!

Zupełnie nowe opowieści o Lokim - cynglu aniołów znakomicie uzupełniają luki w jego dotychczasowej historii.

Dowiedz się, co robil Kłamca, gdy byłeś przekonany, że odpoczywał na plaży z drinkiem.

 Faktem powszechnie znanym jest, że uwielbiam Jakuba Ćwieka. Moja miłość do tego autora zaczęła się z pierwszą częścią o Lokim, trwała przez kolejne powieści, aż w końcu została przelana na kolejną jego serię -  o Zagubionych Chłopcach [recenzja]. No ale Lokiego nie zastąpi nic, tak więc po skończeniu serii o bogu kłamstwa w moim sercu ziała czarna dziura wypełniona smutkiem. Aż do chwilii, gdy SQN postanowiło wydać nowego Kłamcę! Radość ma nie znała granic...

 Jak zwykle w przypadku, gdy seria została zamknięta i pojawiają się jakieś cuda, cudeńka, dodatki, dodateczki... Mam obawę przed sięganiem po takie cuś. Nawet jeśli jest to dzieło mojego ukochanego autora. Jednak już pierwsze, króciutkie opowiadanie upewniło mnie w przekonaniu, że na Kłamcy 2,5 się nie zawiodę. Ćwiek jak zawsze w formie! I o ile dwa pierwsze opowiadanka były fantastyczne, o tyle tytułowa nowelka po prostu... miażdży. Zawiera kwintesencję osobowości Lokiego; autor oczarowuje potocznym językiem zawierającym w sobie więcej klasy niż niejedno "wielkie" dzieło, zwroty akcji, mitologiczne zawiłości, zaskakujące zakończenie... To wszystko dostarcza większych emocji niż najlepszy kryminał.

- Ten, kto pisał ten skrypt - mruknął Jerome - musiał wyćpać chyba wszystkie dragi świata.

 Nic dodać, nic ująć. Spojrzawszy na to zdanie, pomyślałam: Ćwiek jednym zdaniem podsumował tę książkę i swoją pracę nad nią. Otóż to jedno zdanie wystarcza, abyście pojęli, jak niesamowity był pomysł pana Jakuba na Machinomachię. Rozmach jak w amerykańskim filmie, cudowny słowiański cynizm, mitologia wszystkich stron świata, religia chrześcijańska... I to niepowtarzalne nazwisko: Ćwiek. I ten niepowtarzalny bohater: Loki. Przepis na powieść idealną. Jest gotowym scenariuszem na film godny Oscara.

  Do powieści dołączono główną atrakcję: grę towarzyską, Kłamciankę, do której instrukcja znajduje się w środku książki, co jest - moim skromnym zdaniem - bardzo fajnym pomysłem, który jeszcze bardziej podkreśla związek kart z serią o bogu kłamstwa. Same karty są wielką gratką dla fanów, zostały cudownie wykonane, ale... Więcej o Kłamciance opowiem w osobnej recenzji, jak znajdę chwilę i zwerbuję rodzinę do gry :D

Książkę oczywiście polecam wszystkim - a co za tym idzie, polecam całą serię - jednak lepiej sięgnąć po nią, mając za sobą lekturę pozostałych części. Albo chociaż tej pierwszej. Wtedy pewne subtelności będą bardziej zrozumiałe dla czytelnika. Ale... Kłamcę MUSICIE poznać!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non!

Moja ocena: 10/10 (arcydzieło)

poniedziałek, 19 maja 2014

81. "Krwawa jutrznia. Straceńcy" - Mariusz Wollny



Opis: Kontynuacja mrocznej powieści „Krwawa jutrznia”. [recenzja]

Kacper Turopoński wymyka się śmierci w kanałach pod moskiewskim zamkiem dzięki wrodzonemu sprytowi i... znajomości rozwiązań holenderskich budowniczych. Wkrótce potem syn słynnego inwestygatora staje się naocznym świadkiem drugiego „powrotu” cara Dymitra. Ale polityczne zmiany nie wywierają na niego takiego wpływu jak poznanie prawdziwej twarzy carycy Maryny, w której był zakochany.
Niebawem Turopoński odkrywa coś więcej – prawdziwe pragnienia swego serca.
A gdy traci to, czego najbardziej pragnie, walczy bez strachu u boku lisowczyków.

Czy już zawsze będzie jednym ze straceńców?

 Krwawa jutrznia.Straceńcy to moje drugie spotkanie z Marcinem Wollnym. Już poprzednim razem przekonałam się, że Wollny to autor, który nie tylko w perfekcyjny sposób operuje prawdą historyczną, ale też z wielką swobodą i gracją dorzuca do tego fikcję literacką, tworząc naprawdę imponujący efekt. Postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Czy w części drugiej opowiedział o przygodach Ryksa w jeszcze bardziej interesujący sposób, zadowalając nawet najbardziej wymagających fanów?

 TAK! I w zasadzie na tym mogłabym skończyć recenzję. Ale tego nie zrobię, bo kunszt, z jakim pan Marcin układa pojedyncze literki w słowa, słowa w zdania, a zdania w powieść... Zasługuje na peany. Tak więc powieść jak zwykle została dopracowana w najmniejszym nawet szczególe i to zarówno pod względem historycznym jak i fikcyjnym. Ze Straceńców możnaby uczyć się historii (co właściwie jest nieuniknione podczas czytania) i nie zasypiać przy tym. 

 Marcin Wollny drugą część przygód Ryksa Turopońskiego uczynił mroczną, pełną niebezpieczeństw i przerażająco brutalną. Nieustanny rozlew krwi; rokosz Zebrzydowskiego, cudowny powrót carzyka Dymitra, dążenia byłej carycy Maryny do ponownego objęcia tronu... A do tego osławieni/niesławni (?) Lisowczycy, którzy wspierają polskie wojsko, jednocześnie grabiąc i mordując. Cóż w takim towarzystwie porabia Ryx? Szlachetny, honorowy, nieugięty w swej dobroci? Lisowczycy sami siebie zwali tytułowymi straceńcami. Turopoński, uzyskawszy wszystko, został z niczym. Straceniec. Dlaczego? Sięgnijcie po tę książkę i przekonajcie się sami!

Died Smiert' i zajęcie Kremla przez polską załogę - dwa wątki, których oczekiwałam z niecierpliwością, a które w końcu było dane poznać mi lepiej. Died Dmiert' to najlepiej wykreowana postać w książce. Wszystkie są na naprawdę wysokim poziomie, ale on pozostaje bezkonkurencyjny. Po Krwawą jutrznię warto sięgnąć chociażby dla tego osobnika. Zdobycie Kremla przez Polaków - coś, z czego do dzisiaj możemy być dumni, bo nie udało się żadnemu innemu narodowi na świecie. Dzień skapitulowania naszej załogi do dzisiaj jest świętem państwowym w Rosji. W szkole tylko się o tym napomyka, nie wspominając wcale o długotrwałej głodówce naszych rodaków na ruskiej ziemi, o notorycznych aktach kanibalizmu... To smutne, że historię Polski dokładniej opisuje beletrystyka niż szkolne podręczniki...

Krwawa jutrznia. Straceńcy jest godna polecenia każdemu z Was! Autor wzniósł się na wyżyny, pobiwszy nawet część pierwszą, co było nie lada wyzwaniem. Sądzę, że najnowsza powieść Wollnego zadowoli najbardziej wymagających czytelników!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Otwarte!


Moja ocena: 10/10 (arcydzieło)

poniedziałek, 12 maja 2014

80. "Krwawa jutrznia" - Marcin Wollny


Opis: Jego przeznaczeniem jest ocalać innych od niechybnej śmierci… 
Dno Czarciego Oka skrywa straszną tajemnicę. 
Pełno w nim okaleczonych ludzkich zwłok, a każde z ciał pozbawiono głowy. 
Okolice Sambora nawiedzili czarni jeźdźcy. Sieją grozę wśród okolicznych mieszkańców. 
Gwałcą, mordują, a co najgorsze, piją ludzką krew. 
Na Rusi wstaje krwawy świt, nastał czas wielkiego zamętu. Czy to kara za osadzenie na carskim tronie Borysa Godunowa? Czy nie przyszła pora, aby na tronie zasiadł prawowity władca Dymitr? 
Pewien młody, obdarzony rzadkimi talentami człowiek trafi niespodziewanie i wbrew swojej woli w sam środek tych wydarzeń. Znajdzie miłość i ją utraci. Utraci miłość, by zachować życie. Zachowa życie, bo jego przeznaczeniem jest ocalać innych od niechybnej śmierci.
Takie jest jego przeznaczenie.
Takie jest przeznaczenie każdego, na kogo wołają Ryx.

  Z książką Marcina Wollnego miałam do czynienia pierwszy raz, mimo iż już wcześniej obiło mi się o uszy coś o jego powieściach. Jednak po żadną nie sięgnęłam, gdyż było to takie: ot, jednym uchem wleciało, drugim wyleciało. Kiedy jednak dostałam propozycję recenzowania jego najnowszej książki, nie mogłam odmówić sobie tej przyjemności. Wszakże to dymitriady, czyli coś, co uwielbiam! Poprosiłam o część pierwszą i... Oto jej recenzja!

 Powieści historyczne lubię bardzo. Najbardziej te, które opowiadają o szlacheckiej Polsce czy carskiej Rosji. A że historia Polski z historią Carstwa jest połączona niezwykle silnie... to często mam dwa w jednym. Jak w tym przypadku. Już od pierwszych stron można zauważyć, że autor doskonale orientuje się w tamtejszych realiach. Nie rzuca suchymi datami (tych się tam raczej nie uświadcza), a opisuje historyczne wydarzenia, na powrót przywołując je do życia. Nie robi tego w znany nam ze szkoły beznamiętny sposób, o nie! Nasi rodzimi autorzy najlepiej udowadniają nam, że przeszłość naszego kraju zajmuje bardziej niż najlpeszy nawet kryminał.

 Autor w doskonały sposób łączy fikcję literacką z autentycznymi wydarzeniami historycznymi, które - jak sam mówi - oddał z wręcz kronikarską wiernością. Jako że wcześniej miałam okazję zapoznać się z Samozwańcem Komudy czytanie o tych samych wydarzeniach było, paradoksalnie, jeszcze ciekawsze. Zwłaszcza że obaj panowie trzymają się faktów i okraszają je własnymi pomysłami, a robią to w naprawdę fenomenalnym stylu.  Jeśli już przy stylu jesteśmy - Wollny stylizuje język na piękną staropolszczyznę, jednakże... miejscami miałam wrażenie, że nie do końca mu to wyszło, gdyż zdarzały się wtrącenia zbyt współcześnie brzmiące. Cóż, niby mały szczegół, ale... Jesteśmy wymagającymi czytelnikami, prawda?

 Pan Marcin porywa czytelników przy pomocy Ryxa - polskiego szlachcica; Kacpra Turopońskiego. Jest on osobą dosyć niezwykłą jak na swoje czasy: porzucił studia medyczne, mimo iż w swym fachu był dobry, szablą czy rapierem włada bezkonkurencyjnie, jednak zabijać, o ironio!, nie potrafi. Jest to spora przywara w świecie, gdzie za jedno niewłaściwe słowo można było stracić głowę, stając z panem bratem na ubitej ziemi... Mimo to chłopaka nie można nie lubić. Ma swój niepowtarzalny urok, co i rusz błyszczy inteligencją oraz zaskakuje upartością.

 Marcin Wollny już w pierwszej części przeprowadza czytelnika przez kilka lat życia Ryxa i historii Polski. Ukazuje moskiewską zawieruchę od początku do końca w pięknym stylu. Teoretycznie jest ro ryzyko, że czytelnik się pogubi, praktycznie zaś nie ma takiej opcji: autor jest nad wyraz skrupulatny i widać, że przemyślał każde zdanie, co daje powieść dopieszczoną w nawet najmniejszym szczególe. Jestem tym faktem nad wyraz mile zaskoczona i z pewnością sięgnę po kolejne części przygód Kacpra!

Krwawą jutrznię polecam każdemu, kto do akompaniamentu ścierających się szabli pragnie zachwycić się sprawnie przeprowadzoną intrygą i wątkiem kryminalnym. Książka Wollnego to dzieło dla naprawdę wymagających czytelników!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Otwarte!

Moja ocena: 9/10 (wybitna)

piątek, 9 maja 2014

ZAPOWIEDZ - "Przebudzona o świcie"


PREMIERA: 21 maja 2014 r.

Opis: Kontynuacja bestsellerowej książki "Urodzona o świcie." Kylie Galen przebywa w Wodospadach Cienia już od jakiegoś czasu. Choć wśród tych wszystkich niezwykłych istot jej życie już nigdy nie będzie takie samo, czuje, że jej miejsce jest właśnie tutaj. Wciąż jednak nie ma pojęcia, kim jest naprawdę. Desperacko pragnie ustalić swoją tożsamość i zrozumieć, dlaczego nawiedzają ją duchy. Jeden z nich twierdzi, że ktoś bliski Kylie umrze przed końcem lata. Nie wiadomo, kto to będzie ani jak go uratować. Kylie dręczą też problemy sercowe. Nie potrafi zdecydować, czy zostać z wilkołakiem Lucasem, związek z którym nie należy do usłanych różami, czy być z półelfem Derekiem, który zaczyna coraz bardziej na nią naciskać. Dziewczyna wie, że musi dokonać wyboru… Romanse jednak muszą zejść na dalszy plan, gdy ciemna strona świata istot paranormalnych zaczyna zagrażać wszystkiemu, co jest dla Kylie drogie.


  Wspólnie z Wydawnictwem Feeria mam przyjemność zaprezentować Wam zapowiedź Przebudzonej o świcie, czyli drugiej części serii Wodospady Cienia. Gdyby ktoś z ową serią jeszcze się nie zetknął, odsyłam do recenzji części pierwszej - Przebudzonej o północy [klik]. Od siebie mogę jedynie dodać, że im bliżej premiery, tym bardziej nie mogę się doczekać, mając nadzieję, że autorka wyjaśni kilka z najbardziej zajmujących wątków :)

A czy Wy czekacie na 21 maja równie niecierpliwie? :P

środa, 7 maja 2014

79. "Syberia" - Jacek Pałkiewicz


Opis: Przewodnik po polskiej literaturze pięknej od XVI do XXI wieku "500 polskich książek, które warto w życiu przeczytać" (Muza 2012) zaliczył Syberię Jacka Pałkiewicza do pozycji, które z różnych powodów wypada znać.

Jacek Pałkiewicz - podróżnik i odkrywca. Dotarł do najdalszych i najbardziej niezwykłych zakątków naszej planety. Jego książki i reportaże są czytane z ogromnym zainteresowaniem na całym świecie. Rozwijana przez niego działalność przyczynia się do ustanowienia wzajemnego zrozumienia między ludźmi, oraz wnosi wkład w ochronę środowiska naturalnego.
Michaił Gorbaczow, laureat Pokojowej Nagrody Nobla

"Kierowana przez Pałkiewicza wyprawa "Syberia '89" wniosła wartościowy wkład w ocieplenie stosunków Wschód-Zachód w burzliwym okresie pieriestrojki stanowiącej punkt zwrotny w historii XX wieku."
"Corriere della Sera", Mediolan

Marzyłem, by gdzieś pojechać na daleką wyprawę, taką niezwykłą, którą się zapamięta do końca życia. Mieliśmy z Jackiem jechać na Syberię, ale się zrobiło, jak się zrobiło - prezydentowi nie wypada brać udziału w tego rodzaju eskapadzie.
Bronisław Komorowski, prezydent RP

 Gdy w propozycji książek do zrecenzowania ujrzałam Syberię Pałkiewicza, przejrzenie pozostałych tytułów było czystą formalnością: pierwszy rzut oka na tytuł wystarczył, bym zapragnęła przeczytać właśnię tę, nie inną pozycję. Kiedy już Syberia trafiła w moje rączki, zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Została naprawdę pięknie wydana - twarda okładka, na każdej stronie cudowne fotografie z wyprawy... Treść okazała się równie fantastyczna, więc trafiłam na jedną z tych rzadko spotykanych, wręcz idealnych książek.

 Jacek Pałkiewicz zabiera nas w trudną, ale piękną podróż przez Syberię. W niezwykle sugestywny sposób opisuje wszelkie trudy i znoje przedzierania się przez osławioną rosyjką białą śmierć, jednakże równie realistycznie opowiada o urokach tej zimnej puszczy. Robi to w prostym, przyjemnym stylu, który uświadamia nam, że Pałkiewicz jest jak każdy z nas, mimo iż nieustannie pokonuje granice nie tyle państw, nie tylko te wyznaczone przez różnice kulturowe, ale przede wszystkim te wytyczone przez własne ciało i umysł. I robi to z wielkim powodzeniem.

 Autor nie zmyśla. Sam był pomysłodawcą i organizatorem owej ekspedycji. Na potwierdzenie swych słów ma fotografie, które co i rusz obrazują opisywane sytuacje. W duszy co bardziej wrażliwych czytelników, tych tęskniących za wielką przygodą i dziewiczą przyrodą, Syberia wywoła jeszcze większą tęsknotę i melancholię. Tak właśnie było ze mną. Kochałam Syberię przed lekturą książki o tym samym tytule i kocham ją wciąż. Bardziej. Mocniej. Intensywniej. Jest dla mnie inspiracją, pragnieniem, marzeniem oraz motywacją, która w przyszłości pomoże mi to marzenie zrealizować.

 Syberia nie opowiada tylko i wyłącznie o samym dotarciu do celu. Mówi o pokonywaniu własnych słabości, sile przyjaźni, zaufaniu oraz rozsądku niezbędnym przy codziennym narażniu swego życia. Po drodze poznajemy historię eksplorowanego przez Pałkiewicza regionu. O tym nie uczy się w szkołach polskich dzieci. Ot, tylu a tylu Polaków zesłano do łagrów, poumierali tam, współczujmy im. Suche, okrojone fakty tylko w pewnym stopniu oddające rzeczywistość. Bo o tym, ilu Polaków miało wkład w rozwój Syberii, ilu z nich - ludzi wykształconych i mających przyszłość w Polsce - wróciło tam... Nie, o tym się już nie mówi. A szkoda, bo do dzisiaj można w syberyjskich miastach, miasteczkach i wsiach znaleźć nie tylko polskie ślady, ale też ludzi noszących polskie nazwiska. 

Syberia jest dla każdego, bez względu na to, czy owy ktoś za Rosją nie przepada, czy też - jak ja - kocha ją z całego serca. Uczy historii naszego kraju, szacunku dla drugiego człowieka, własnego życia i owej fascynującej, dziewiczej przyrody nietkniętej ludzką ręką.
Syberię POLECAM WSZYSTKIM!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka!

Moja ocena: 10/10 (arcydzieło)

wtorek, 6 maja 2014

78. "Kota lubi szanuje" - Michalina Kłośińska-Moeda


Opis: Dla Hanki, świeżo upieczonej absolwentki dwóch fakultetów, przeprowadzka do odziedziczonego po ciotce mieszkania w Warszawie jest jak złapanie Pana Boga za nogi. 
Tymczasem szybko okazuje się, że wraz z mieszkaniem w spadku przyjęła Hanka głośne sąsiedztwo agencji towarzyskiej (dyskretnie nazywanej „salonem masażu”), a o pracę w Warszawie wcale nie jest tak łatwo. Pewnego dnia dziewczyna dostaje wreszcie zaproszenie na wymarzoną rozmowę i rozpoczyna pracę w agencji reklamowej jako... wysoce wykwalifikowana sprzątaczka. Wkrótce potem przystojny szef prosi ją o pomoc w pewnej kompletnie zwariowanej sprawie, w wyniku czego Hanka (zupełnie niespodziewanie) trafia na podwarszawskie salony. 

Czy w tętniącej życiem stolicy, gdzie wszystko jest na wczoraj, znajdzie wreszcie stabilizację, szczęście i miłość? 
I czy któryś ze spotkanych na ścieżce jej oryginalnej kariery mężczyzn okaże się tym jedynym? 

 Należę do grona dziewczyn, które w książce nad miłość z happy endem przedkładają mocny, cyniczny wydźwięk powieści, surowe postacie, akcję. Stwierdzenie miłość kończy się o świcie będzie w tym przypadku bliższe mej duszy niż tradycyjne żyli długo i szczęśliwie. A jednak sięgnęłam po książkę Pani Kłosińskiej-Moedy. Nie dałam się odstraszyć cukierkowej okładce, choć strasznie dziwnie czułam się, trzymając coś takiego w ręku. Jakie było wnętrze? Czy zadowoliło urodzonego cynika żądnego rozlewu krwi i magii?

 Prawdę powiedziawszy, nie byłam pewna, czego spodziewać się po owej książce. Widziałam, że ma wiele pozytywnych recenzji, ale... A nuż moja będzie tą negatywną? Przecież już niejednokrotnie zdarzało się, że powszechnie uwielbianym książkom wystawiałam słabą ocenę. Zaczęłam i... Od pierwszych zdań wiedziałam, że będę dobrze się bawić! Ale nawet nie podejrzewałam jak dobrze. Kota lubi szanuje pochłonęłam w kilka godzin, bawiąc się przy owej powieści wręcz wyśmienicie. Nie sposób było się od niej oderwać.

 Cóż sprawiło, że książka pani Michaliny tak mnie wciągnęła, mimo iż opowiadała o historii jakich wiele? O dziewczynie, która przyjechała do stolicy w poszukiwaniu miłości oraz dobrej pracy, mającej 2 koty... Cóż w tym nieprzeciętnego? Ano to, że Hanka ukończywszy studia na dwóch kierunkach, dostała posadę sprzątaczki, co w rezultacie zaowocowało otrzymaniem posady w agencji reklamowej, a ostatecznie... założeniem własnej firmy. Bardzo interesującej firmy, warto zaznaczyć.

 Największym plusem powieści jest styl, w którym została napisana: lekki, swojski, kompletnie niewyszukany, ale ujmujący. Dzięki temu miało się wrażenie, że tak zwariowana historia jak ta głównej bohaterki może przydarzyć się każdemu z nas. Mnie, Tobie, naszym sąsiadom... Gdyby jednak zalety na stylu się skończyły, to mielibyśmy do czynienia ze zwykłą grafomanią. Autorka co i rusz zaskakiwała nowym szalonym zwrotem akcji, dziwnym splotem dróg kilku różnych bohaterów, który ostatecznie doprowadził do... No, nie powiem, ale nietrudno się domyślić!

Kota lubi szanuje to miłe czytadło niewymagające myślenia i tylko w takich kategoriach należy je rozpatrywać. Kilka godzin rozrywki i uśmiechu na twarzy po naprawdę ciężkim dniu. Jeśli czegoś takiego właśnie potrzebujecie - polecam i zachęcam do przeczytania!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Replika!

Moja ocena: 8/10 (rewelacyjna)