środa, 30 października 2013

45. "Król kruków" - Maggie Stiefvater



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna


Opis: PIERWSZY TOM MAGICZNEJ SAGI

 Jedna dziewczyna i trzech chłopaków.

 Blue pochodzi z rodziny wróżek, jest medium do kontaktów ze światem zmarłych.

 Gansey, Adam i Ronan, trzej przyjaciele z elitarnej szkoły dla chłopców, obsesyjnie poszukują tajemniczych linii mocy oraz legendarnego Króla Kruków - Glendowera.

 Z ich powodu pozornie ciche i spokojne miasteczko Henrietta staje się scenerią niezwykłych wydarzeń.

 Gdy chłopcy razem z Blue trafią do magicznego lasu, gdzie czas płata figle, nic już nie będzie takie samo...

 Przerażające tajemnice, mroczne rytuały, stare przepowiednie, wizje, duchy, ofiary, a to dopiero początek tej historii...

 Naczytałam się pochlebnych opinii na temat "Króla kruków", jednak wiedziona doświadczeniem, nie pobiegłam do księgarni, aby go kupić. Właściwie dobrze się stało, bo książkę wygrałam w konkursie u Abigail (za co kolejny raz dziękuję :D). Leżała odłogiem i jakoś nie mogłam się do niej zabrać - a to coś z biblioteki, a to od kogoś pożyczone, więc nie wypada przetrzymywać. W końcu jednak wzięłam moją nagrodę do ręki. Czy okazała się godna tych wszystkich recenzji? Przekonajcie się...

„Krzyczą tylko ci ludzie, którzy mają zbyt ubogie słownictwo, żeby szeptać.”

 Powieść wciągnęła mnie praktycznie od pierwszych stron. Nie było wybuchów, ale była magia, która nie opuszczała kart tej historii nawet na moment. Było TO COŚ. Byli też fantastyczni bohaterowie. Powiem szczerze: pani Maggie przelała w tą książkę część swojej duszy i to czuć, bo stworzyła coś godnego
podziwu, prawdziwy bestseller.


 "Król kruków" został napisany lekkim, przystępnym językiem, dzięki czemu powieść liczącą niemal 500 stron pochłania się naprawdę błyskawicznie. Wciąga już od okładki i nie pozwala odłożyć się na miejsce, dopóki jej nie skończymy. Stałam się niewolnikiem Blue, Ganseya, Adama, Ronana i Noaha. Kiedy ukaże się następna część, pierwsza ustawię się w kolejce, aby kolejny raz trafić do tej cudownej niewoli. 

"Od dziś nie interesuje mnie mnie przepowiadanie przyszłości. Wolę ją przeżywać."


 Postacie wykreowane przez panią Stiefvater okazały się dla mnie sporym zaskoczeniem -  każda z nich ma swój sekret, swój własny charakter... Nie tylko inaczej wyglądają, ale też inaczej się zachowują, mają inne priorytety i historie życiowe. Już dawno nie wpadło mi w ręce nic, co obfitowałoby bohaterami tak REALNYMI. To niesamowite, że powstali w czyjejś głowie; nie chce się w to wierzyć.
Blue wydawała mi się nieco dziecinna, ale to chyba dlatego, że po prostu jest dobrym człowiekiem i nie należy do grona tych dziewczyn, które nie marzą o niczym innym, jak o posiadaniu chłopaka. Amerykańscy autorzy, niestety, przyzwyczaili mnie do postaci młodych, ale... wyuzdanych, które nijak mają się do swojego prawdziwego wieku. 
Gansey to chłopak inteligentny, elokwentny, prawdziwy erudyta. Ma mnóstwo pieniędzy, jednak nie jest zepsuty - ma swój cel w życiu. Chce odnaleźć tytułowego Króla Kruków. To właściwie jego obsesja. I została ona przedstawiona w taki sposób, że nadeszła chwila, gdy zaczęłam zazdrościć mu, iż nie pożądam niczego taki silnie. Odnalazłam w tym nieszczęśliwym młodym człowieku cząstkę siebie samej.
Adam to bardzo cicha postać, spokojna i stonowana, jednak nie nudna. Ma w sobie realizm i nieprzewidywalność właściwą ludziom - zaskoczy Was.
Ronan jest... inny. Ma swoje rany, które uparcie nie chcą się goić, mówi ludziom prosto w oczy, co o nich myśli i bynajmniej nie przysparza mu to popularności. Jest surowy i przypomina chodzącą żyletkę, a mimo to lubię go, ponieważ... cechuje się też jakimś pokręconym urokiem osobistym. 
Noah okaże się jedną z największych niespodzianek w tej książce. Jest nie tyle spokojny, co nieśmiały i wycofany. Do czasu poznania Blue. W miarę czytania zakochiwałam się w nim coraz bardziej, aż w końcu z moich oczu popłynęły łzy. Ubóstwiam go!

 Nie mam nic do zarzucenia tej książce - magia wylewa się z niej, oszałamiając czytelnika i sprawiając, że chce on więcej. JA chcę więcej. Więc będę czekać z niecierpliwością na kolejną część, a w między czasie polecać "Króla kruków" wszystkim napotkanym osobom. KONIECZNIE SIĘGNIJCIE PO TĘ KSIĄŻKĘ.

Moja ocena: 7* (wybitna)

wtorek, 29 października 2013

44. "Wypychacz zwierząt" - Jarosław Grzędowicz



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

Opis: Spokojnie, to tylko fikcja... Czyżby?

 A więc wierzysz w to, co widzisz... Strzeż się! Znane i bezpieczne bywa podstępne. Zbłądzić możesz, podążając jedną z dróg, gdy wiele innych w zasięgu wzroku. Przyszłość jawi się milionem możliwości, ale to teraźniejszość Cię zaskoczy. Przesuń kamień, a runie imperium.

 A więc ufasz rozumowi... Najwyraźniej musisz odwiedzić pracownię U-Boota, przeżyć pocałunek Loisetty, przetrwać syberyjską zamieć albo skosztować specjałów kuchni Wschodu. Zaprasza autor "Księgi Jesiennych Demonów". Oto kolejna - pełna niesamowitości, wyrazistych bohaterów i mrocznej tajemnicy - antologia jego opowiadań. A liczba ich... 13.

W antologii:

  • Hobby ciotki Konstancji
  • Zegarmistrz i łowca motyli
  • Nagroda
  • Buran wieje z tamtej strony
  • Obrona konieczna
  • Pocałunek Loisetty
  • Specjały kuchni Wschodu
  • Farewell Blues 
  • Weneckie zapusty 
  • Wypychacz zwierząt
  • Weekend w Spestreku 
  • Trzeci Mikołaj
  • Wilcza zamieć
 Nieustannie spotykam się z opiniami, że ludzie nie czytają polskich autorów, bo coś tam... A bo to nie lubią - choć nie przeczytali ani jednej polskiej książki oprócz lektury - a bo to, a bo tamto... Ze mną jest inaczej: uwielbiam polskich pisarzy, którzy tworzą dzieła wyraziste, bezkompromisowe, ale klimatyczne, okraszone nutą tajemnicy. Charakterne. Mam wrażenie, że jest to niejaki znak rozpoznawczy ich słowiańskiego pochodzenia. Chyba jeszcze nie spotkałam się z amerykańską czy jakąkolwiek inną książka, która potrafiłaby pobić prozę polskich mistrzów. 

 Po Grzędowicza sięgałam z entuzjazmem, ale też lekką obawą - czy sprosta wysokiej poprzeczce, którą w moim umyśle postawili jego rodacy po fachu? Już pierwsze, liczące zaledwie siedem stron opowiadanie, pozwoliło mi mniemać, że jeśli autor utrzyma poziom, to reszta książki pójdzie raz-dwa. Nie występowały w nim potwory i straszydła, ale zjeżyło mi włos na karku. Pozostałe short story również potrafiły mnie rozemocjonować, a nawet kazać mi zastanowić się nie tyle nas samą sobą, co nad ludzką naturą. Ostatecznie sprawa wyglądała tak, że krótkie opowiadanie wyszły panu Jarosławowi znacznie lepiej niż te długie.

 Zegarmistrz i łowca motyli, Weekend w Spestreku, Wilcza zamieć - to rzeczone dłuższe opowiadania, które... Powiedzmy sobie wprost: męczyły mnie. Pierwszy ww. tytuł był chyba najgorszy, bo nic z niego nie zrozumiałam, drugi miał to do siebie, że chociaż dało się z niego coś pojąć, a trzeci na początku i w środku był nudny jak flaki z olejem, choć przecież uwielbiam morze i statki (chciałam wstąpić do marynarki wojennej, a to już coś znaczy). Dopiero koniec mnie zaintrygował i wywołał jakieś pozytywne emocje. Tak naprawdę nie wiem, czy wywołał je we mnie talent autora, czy raczej fakt, że w końcu wkroczyliśmy na dobrze znany mi grunt i zaczęłam wszystko ogarniać.

"Marysia mała pierdolca miała
Pierdolca jasnego jak śnieg
Gdziekolwiek biegła Marysia mała
Pierdolec rozsadzał jej łeb."

 Na owacje na stojąco zasłużyły: Buran wieje z tamten strony oraz Pocałunek Loisetty. To opowiadania, które czytałam z prawdziwą przyjemnością, choć przecież są tak różne i odległe w czasie i przestrzeni. Czytając Buran..., drżałam ze strachu, że Grzędowicz popsuje to opowiadanie (wszak należy do grona tych dłuższych), a dotyczy ono Rosji, więc czegoś takiego nigdy bym mu nie wybaczyła. Na szczęście autor wykazał się w nim prawdziwą pomysłowością i talentem, przy ostatniej stronie prawie płakałam. Kocham je. Pocałunek... to opowieść skryta w mroku szaleństwa, sadyzmu, chorej miłości i rewolucji francuskiej. Coś, co naprawdę warto przeczytać, mimo iż szokuje swoim okrucieństwem.

" Koty żyją krócej niż ludzie. Trzeba się pogodzić z tym, że przeżyje pan kilka pokoleń. To tak, jakby drzewo miało człowieka. Nie oszuka pan śmierci."



Chciałabym opisać tutaj wszystkie te krótkie opowiadania, które tak mnie zachwyciły, ale nie zrobię tego, bo tekst zająłby dwa razy tyle miejsca, co teraz, więc najzwyczajniej w świecie polecam Wam tę książkęmając nadzieję, że również pokochacie pomysły pana Grzędowicza. Na pewno sięgnę po inne jego książki.

Moja ocena: 5 (bardzo dobra)
 Niektóre opowieści zasłużyły na 2, inne na 7, a większość na 4-5, więc trzeba było znaleźć jakiś kompromis pomiędzy tym. 

ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA KSIĄŻKI DZIĘKUJĘ PATRYCJI ♥

niedziela, 20 października 2013

43. "Miecz Aniołów" - Jacek Piekara



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

Opis: Oto on – inkwizytor i Sługa Boży. Człowiek głębokiej wiary.

Oto świat, w którym Chrystus zstąpił z krzyża i surowo ukarał swych prześladowców. Świat gdzie słowa modlitwy brzmią: I daj nam siłę, byśmy nie przebaczali naszym winowajcom. Świat, w którym nasz Pan i jego Apostołowie wyrżnęli w pień pół Jerozolimy.

Jeżeli zadajesz pytania, strzeż się, gdyż możesz usłyszeć odpowiedzi - tak głosi stare porzekadło. Inkwizytor Mordimer Madderdin, pokorny sługa Świętego Officjum, nie obawia się zadawać pytań i ze wszystkich sił dąży do odkrycia prawdy o otaczającym go świecie. Świecie pełnym intryg i zła. Świecie, w którym ludziom zagrażają demony, czarownicy oraz wyznawcy mrocznych kultów. Świecie, którego siłą napędową są nienawiść, chciwość oraz żądza. Do tego właśnie uniwersum Mordimer Madderdin niesie żagiew Boskiej miłości...

Spis treści:
  1. Głupcy idą do nieba
  2. Kości i zwłoki
  3. Sierotki
  4. Maskarada
  5. Miecz Aniołów

Oto kolejny tom przygód naszego ulubionego Inkwizytora - Mordimera Madderdina (ależ te słowa się gryzą... Ulubiony i Inkwizytor?), który zdobywa nasze serca, torturując i paląc na stosie. Oczywiście nie robi tego z sadystyczną przyjemnością, o nie! Robi to z miłości do bliźniego, który wstąpił na złą drogę. To właśnie dzięki naszemu uniżonemu słudze heretycy umierają pogodzeni z Bogiem, pełni miłości oraz zrozumienia, że źle czynili. 

„Poznanie prawdy nie jest dobrem samym w sobie, lecz liczy się tylko, czy potrafimy zyskaną wiedzę wykorzystać z pożytkiem dla nas samych.”

Pięć opowiadań o przygodach Mordimera i jego dosyć specyficznej kompanii - Kostucha, który myje się od wielkiego święta (dosłownie), a który przeraża ludzi swoją fizjonomią oraz bliźniaków; Pierwszego i Drugiego, którzy przejawiają niezdrowe zainteresowanie kobietami chłodnymi oraz spokojnymi. Dla uściślenia: trupio zimnymi i śmiertelnie spokojnymi. Nie zabraknie też budzącego lęk Anioła Stróża głównego bohatera.

" (...) Co dostanę za pieniądze, demonie? Zdrowie? Nie, tylko lekarzy. Wiarę? Nie, tylko księży. Miłość? Nie, tylko chętne kobiety. Przyjaźń? Nie, tylko towarzystwo. Dom? Nie, tylko budynek."

 Pan Jacek jak zwykle wykazał się swoim kunsztem pisarskim i stworzył książkę, którą czyta się nad wyraz lekko oraz przyjemnie, choć w gruncie rzeczy mówi ona u trudnych,a nawet drażliwych tematach: religii, herezji, życiu i śmierci, kanibalizmie, nekrofilii... Dlatego też zdecydowanie nie jest to książka dla romantyków (tutaj miłość kończy się o świcie albo gdy zabraknie pieniędzy) ani dla katolików przesadnie czułych na punkcie swojej religii. Do książek pana Piekary powinno się podchodzić z dystansem i chłodnym, lecz elastycznym umysłem, zdolnym pojąć różne punkty widzenia. 

"Najzupełniej wystarczy, że waszym uniżonym sługą pomiatał Jego Ekscelencja biskup. Tak więc powiedziałem kanonikowi, gdzie może wepchnąć sobie swoje polecenia, oraz w krótkich żołnierskich słowach wyjaśniłem mu, kim byli jego matka oraz ojciec i w jaki sposób matka potrafiła obsłużyć trzech klientów naraz."

 Opowiadań jest pięć, ale nie mam swojego ulubionego; wszystkie są tak samo świetne, utrzymane na równie wysokim poziomie. Każde zaskakuje nietuzinkowym rozwiązaniem, którego chyba nikt by się nie spodziewał. Mordimer niejednokrotnie uraczy czytelnika zabawnymi i celnymi komentarzami. Nie zabraknie też szczypty wisielczego humoru, za który go uwielbiam.


„Sentymenty sentymentami, a żreć i chędożyć trzeba”

Mordimer Madderdin należy do grona tych głównych postaci, które się uwielbia i o których ciągle chce się czytać. Został wykreowany naprawdę świetnie, realistycznie. Nie jest jednym z tych bohaterów, który we wszystkim wiedzie prym. Na ogół błyszczy inteligencją i intuicją, ale nawet jemu zdarzają się przykre wpadki. Za ten realizm autorowi należy się wielki plus. Inkwizytor Świętego Officjum na długo pozostanie w mojej pamięci, wybijając się z szarej masy przeciętnych bohaterów innych książek. 

 Jeżeli nie jesteś człowiekiem delikatnym, rządnym miłości spod znaku tęczy i happy endu, nie straszne ci nekrofilia, kanibalizm, tortury i śmierć, to ta książka jest dla Ciebie!

NIECH ZAPŁONĄ STOSY!

Moja ocena: 7* (wybitna)

piątek, 18 października 2013

42. "Kochali się, że strach" - praca zbiorowa



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

W antologii:
  1. Aleksandra Janusz - Imponderabilia
  2. Daniel Greps - Głóg
  3. Andrzej W. Sawicki - Na końcu świata
  4. Rafał W. Orkan - Miód z moich żył
  5. Martyna Raduchowska - Cała prawda o PPM
  6. Aleksandra Zielińska - A imię jej Grace
  7. Karol Makawczyk - Detox
  8. Paweł Grochowalski - Serce na dłoni
  9. Krzysztof Skolim - Wielbłądy za Annę
  10. Karolina Majcher - Fantastyczna miłość
  11. Marta Kisiel - Dożywocie
  12. Konrad Romańczuk - Wielkie, magiczne... hm...
  13. Wiktoria Semrau - Tylko mnie kochaj
 Miłość nie jest tematem łatwym, jednak ludzkość upodobała go sobie nadzwyczajnie. O tym niezrozumiałym uczuciu pisali mistrzowie, pisały mistrzynie. Powstawały piosenki, wiersze, powieści i opowiadania. Z tymi ostatnimi mamy do czynienia w "Kochali się, że strach". Trzynastu początkujących pisarzy zebrało się w sobie i naskrobało coś o owym zagadkowym zjawisku znanym ludzkości o tysiącleci. Jedni z lepszym efektem, drudzy z gorszym...

Każde opowiadanie budziło we mnie inne emocje, choć przecież każde zostało napisane na jeden temat: miłość. To zadziwiające ile rodzajów miłości istnieje, ile sposobów jej okazywania, jak wiele człowiek potrafi dla niej poświęcić. Tak więc zostałam zaskoczona trzynastoma skrajnie różnymi pomysłami.

Zwykle nie oceniam każdego opowiadania po kolei, ale tutaj były takie różnice w umiejętnościach, takie rozbieżności, że po prostu musiałam. 

Impoderabilia - opowiadanie fantastyczne. Nijakie.

Głóg - intryguje na początku i w środku, koniec trochę kuleje.


"Musi być jakaś możliwość, by go zmylić, zbić z tropu (...) Wszystko, co ma świadomość, można okłamać, nawet sukinsyna wielkiego jak słońce. Mówi ci to zawodowy oszust."

Na końcu świata - zdecydowanie mój ulubiony twór tej antologii. Rzecz dzieje się w przyszłości, więc mamy tu raczej do czynienia z s-f. Mogłoby się wydawać, że świat, w którym dominuje technika będzie zimny i pusty. A tu niespodzianka : maszyny odegrały wielką rolę, wzruszając mnie prawie do łez. Pragnę podziękować panu Andrzejowi za emocje, jakie we mnie wywołał. To było świetne.

Miód z moich żył - na początku mnie lekko nudziło. Ostatecznie opowiadanie ścisnęło mi gardło, a to dzięki tajemniczemu otoczeniu, w którym przyszło żyć głównym bohaterom: Gebnehowi, który raczej nie wzbudził we mnie pozytywnych emocji i cudownej Tane-tani. Fakt, że nie jest to historia ociekająca lukrem i szczęściem dodatkowo mnie urzekł.

Cała prawda o PPM - powiem krótko, ale na temat: głupie i naiwne. Nie podobało mi się.

A imię jej Grace - szału nie ma, tarara nie urywa, ale nie jest źle. Pomysł podobny do tego w Tylko mnie kochaj, jednak wykonanie słabsze.

Detox - skrajnie dziwne.


" (...) na tym świecie nie ma miejsca na piękno i miłość.
 Istnieje tylko powierzchowna uroda rzeczy i żądza, by owe rzeczy posiąść."


Serce na dłoni - liczy sobie 4 strony, jest lekko przewidywalne, ale mimo wszystko ciekawe.

Wielbłądy za Annę - kolejne opowiadanie, które wywarło na mnie wrażenie. Jedno z najlepszych w książce. Gdybym miała kiedykolwiek szansę sięgnąć po inną książkę autora - zrobiłabym to, ponieważ dobrze rokuje na przyszłość.

Fantastyczna miłość - ciekawy pomysł, wykonanie również nie najgorsze. Zasługuje na uwagę. Wcześniej wspomniałam o świecie pełnym maszyn, w którym było mnóstwo uczuć. Tutaj miłość była wręcz obowiązkowa, a wprost wiało chłodem. Bardzo sugestywne. 


" - My tu mamy jedną, jedyną porę roku. Wiesz jaką? (...)
- Jaką?
- Chujową! Jedną chujową, zafajdaną porę roku!"

Dożywocie - LUBIĘ. Świetnie się przy tym opowiadaniu bawiłam i sądzę, że gdybym kiedyś trafiła na rozwinięcie w postaci całej powieści, to bym po nie sięgnęła. 

Wielkie magiczne... hm... - wywołało we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony miejscami nudziłam się, a z drugiej śmiałam, przykuwając zdziwione spojrzenia kolegów i koleżanek. Choć akcja kręci się wokół miasta, w którym pełno burdeli (jak mówi sam Abecedyx) to jednak wszystko zostało opisane ze smakiem, nie wprost, ale prosto. Zwłaszcza Asystent maga zasługuje na uwagę. Niby krasnolud, niby tylko nosi skrzynię za Mistrzem, ale jest w nim to coś... I chuj, jak powiada. 

Tylko mnie kochaj - na pierwszy rzut oka w tytule nie ma nic zachęcającego (przynajmniej nie dla mnie), teraz jednak, po przeczytaniu opowiadania, nabrał on dla mnie nowego znaczenia. Sedno pomysłu to samo, co w A imię jej Grace, jednak wykonanie o kilka klas lepsze. Bardzo mi się podobało.

Generalnie książka zasługuje na uwagę i myślę, że nie popełnię jakiejś wielkiej zbrodni, polecając Wam ją. Więc bierzcie i czytajcie wszyscy!

Moja ocena: 4+ (dobra plus)

wtorek, 15 października 2013

41. "Inne anioły" - Lili St. Crow



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

 Szesnastoletnia Dru Anderson jest córką łowcy. Łowcy wampirów, wilkołaków, zombi i wszelkiego innego tatałajstwa, które pałęta się po tym świecie, zagrażając ludziom, a które istnieć w ogóle nie powinno. Kiedy inne nastolatki umawiają się na randki lub odrabiają zadanie domowe, ona trenuje sztuki walki i czyści broń. Kiedy inne nastolatki mają mnóstwo przyjaciół, ona nie ma ani jednego znajomego. Spójrzmy prawdzie w oczy: trudno zaprzyjaźnić się z kimś, gdy w danym miejscu zamieszkania spędza się po kilka tygodni, co najwyżej miesięcy, nie wspominając już o tym, że przecież nie powie przyjacielowi "Hej. Mój tatuś zabija demony od ósmej do szesnastej, a twój czym się zajmuje?".


 " (...) rzecz w tym, że nie tylko wampiry potrafią robić z ludzi żywe trupy. Jest jeszcze wudu, pochówek w skażonej ziemi, czarna magia, praca w supermarketach - cały wachlarz możliwości."

 Wiele książek zaczyna się okropnie tylko po to, żeby zakończyć się świetnie. Sięgając po "Inne anioły" nie byłam przekonana do swojego wyboru, ale skoro już tak stały na półce, takie przywiezione aż znad morza... Jakże mogłam się im oprzeć? Powieść mile mnie zaskoczyła, gdy nie tylko prolog okazał się intrygujący, ale i sam początek. Później jednak w miarę czytania i zbliżania się do końca, pojawiły się zgrzyty. Czasami gubiłam się i nie wiedziałam, o co właściwie chodzi, wracałam do poprzednich linijek, sądząc, że może coś przegapiłam, a tu... nic nie przegapiłam, bo brakujących informacji nie było. 


„Sny to fałszywi przyjaciele, moja mała Dru. Nie pokazują ci tego, czego potrzebujesz, ani tego, co jest pewne, nie pokazują nic, na czym można by się oprzeć. Tylko możliwości, to wszystko.”

 "Inne anioły" zostały napisane w przystępnym stylu, czyta się je lekko i przyjemnie. Miejscami emocje sięgały zenitu, sprawiając, że czytało się książkę z zapartym tchem. Innym razem człowiek czytał, bo po prostu przed oczami majaczyły mu jakieś literki. Myślę jednak, że nie minę się z prawdą, pisząc tutaj, iż w gruncie rzeczy powieść jest emocjonująca.


 "(...) facet nie spodziewa się, że po walnięciu go w jaja, będziesz chciała zrobić coś jeszcze. Pewnie dlatego, że krocze jest dla facetów centrum wszechświata i nie przypuszczają, że ty myślisz inaczej,"

 Na okładkowym opisie znajdziecie wzmiankę o dwóch tajemniczych chłopakach. Ktoś znowu przejaskrawił sprawę, bo tajemniczy jest tylko jeden. Drugi jest dziwny. Od razu uprzedzam, żebyście nie zrażali się myślą, że to kolejny paranormalny romans jakich wiele na rynku. Może i będzie to mały spoiler, ale miłości to tu raczej nie było. No chyba że takiej ojca do córki i córki do ojca. Taka i owszem, była.


„Tak naprawdę ludzie wcale nie chcą się o tobie niczego dowiedzieć, po prostu próbują cię jakoś zaszufladkować. Całe dwie sekundy zajmuje im określenie, kim jesteś, a gdy nie pasujesz do ich pochopnej definicji, denerwują się albo złoszczą.”

 Dru jako główna bohaterka jest całkiem znośna. Nie irytuje, nie marudzi, nie narzeka na swój los. Ale też nie wybija się z grona innych głównych postaci. To jeden z tych tworów literackich, które nie zostaną w pamięci na długo. Za to jej ojciec... Tu sprawa wygląda całkiem inaczej - polubiłam go, choć we własnej osobie (a i to nie całkiem) wystąpił tylko raz. Resztę informacji o nim otrzymujemy ze wspomnień Dru. On zdecydowanie jest postacią, która wychodzi z szarego szeregu. 




 Książka ma wady i zalety. Których więcej? Sądzę, że balansuje na granicy i tylko od naszego subiektywnego odbioru zależy, w którą stronę przechyli się szala: w stronę dobrej książki lub w stronę kolejnego czytadła. Zachęcam was do przeczytania, żebyście mogli sami to ocenić.

Moja ocena: 4 (dobra)

PS Książkę wydało Amber, więc chyba nie muszę rozpisywać się nad ich nieróbstwem (znowu były literówki). 

niedziela, 13 października 2013

40. "Zbuntowana" - Veronica Roth



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

 Będąc po lekturze obu części trylogii o Tris Prior, absolutnie nie wierzę, że ta książka mogła zdetronizować Igrzyska Śmierci. Jeżeli tak było, to do wyboru są trzy opcje: Amerykanie mają świetnych speców od marketingu, Amerykanie są bez gustu, wydawnictwo Amber puściło wodze fantazji. Powiem wprost: najbardziej urzekająca w tej powieści jest okładka; to głównie ona podbiła moje serce.


"Nieustraszeni są najokrutniejsi z całej piątki,
Sami siebie rozrywają na strzępy..."

 W "Zbuntowanej" Tris usiłuje poradzić sobie z efektami konfliktu pomiędzy Erudycją a Altruizmem, który w końcu przeradza się w otwartą wojnę pomiędzy frakcjami. Nie wie, gdzie jej miejsce, komu może zaufać. Ale ma cel: odkryć prawdę. A Niezgodnej nikt nie może przeszkodzić w osiągnięciu celu. Nawet chłopak, którego kocha.


"Erudyci są najbardziej wyrachowani z całej piątki, 
Wiedza to drogocenna rzecz..."


 Początek tej części był koszmarny. Właściwie to połowa książki szła mi jak po grudzie. Coś strasznego. W pewnej chwili nawet pojawiła się myśl, żeby ją odłożyć i dać sobie spokój z tą trylogią, bo nie mieściło mi się w głowie, że po całkiem dobrej pierwszej części można napisać takie dziadostwo, że się już tak wyrażę. Beatrice biegała od jednej frakcji do drugiej, bezmyślnie narażała swoje życie, wykłócała się z Tobiasem i... stale jojczyła, jak to ona boi się wziąć do ręki pistolet. Prawdę powiedziawszy, mam wrażenie, że większość jej przeżyć wewnętrznych kręciła się wokół śmierci Willa i lęku przed bronią palną. MASAKRA.

„Poczucie winy nie jest tak ciężkie jak poczucie straty, ale więcej Ci zabiera.” 

 Wątek miłosny był wyraźniej zaznaczony niż w "Niezgodnej" [recenzja]. Następowały chwile, kiedy relacja pomiędzy Tris a Cztery właściwie mi się podobała: nie była przesłodzona, stale się o coś spierali, było widać konflikt dwóch silnych charakterów. Teraz jednak przyszła konstatacja, że w gruncie rzeczy cały ten ich związek opierał się na tajemnicach, obściskiwaniu i w gruncie rzeczy okazał się niczym więcej jak niedorosłą relacją dwojga smarkaczy. 

 „Niech poczucie winy nauczy cię, jak postąpić następnym razem.”


 Fabuła czytelnika nie olśni ani nie zachwyci. Pod pewnymi względami jest podobna do tej z poprzedniej części - autorka postawiła na akcję i pozory inteligentnych działań. Dlaczego pozory? Ano dlatego, że to było wciskanie jakichś rzekomo mądrych działań pomiędzy zwyczajne bitki i strzelaniny. No i panna Prior, wyjątkowa panna Prior!, jako jedyna Niezgodna otrzymała wynik, który kwalifikował ją aż do trzech frakcji (Altruizm, Nieustraszoność, Erudycja). W związku z jej skłonnościami do Erudycji, wszyscy Nieustraszeni wokół byli głupsi niż ona i niezdolni do logicznego myślenia, przez co stale musieli prosić ją o pomoc oraz wychwalać jej błyskotliwy umysł. No litości...


„Prawda, jak dzikie zwierzę, jest zbyt silna, by pozostać w zamknięciu.”

 W efekcie otrzymaliśmy książkę, w której autorka chciała przedstawić czytelnikowi jak najwięcej zagadnień w jak najkrótszej formie, przez co po przeczytaniu czuje się pewien niedosyt (a może to niesmak, że świetny pomysł wykonano tak... licho?). Najbardziej intrygujący okazał się koniec. Trochę spartaczony, ale jednak na tyle ciekawy, żebym chciała sięgnąć po kolejną część (to chyba trochę masochistyczne z mojej strony).

 Decyzję względem czytania tej książki pozostawiam Wam. Jeżeli nie czytaliście "Niezgodnej", możecie sobie odpuścić i "Zbuntowaną". Jeżeli zaś rozpoczęliście już tę serię... czyńcie wedle własnego uznania!

Moja ocena: 3 (przeciętna)

sobota, 12 października 2013

39. "Trucizna" - Andrzej Pilipiuk



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

Opis: Najbardziej rozpoznawalny bohater ostatnich lat, bezczelny dziadyga, terminator napędzany samogonem, człowiek, który nie przepuści ni martwemu, ni żywemu, wraca w kolejnej odsłonie.
 Oto Polska widziana z perspektywy "chłopa do kości". Jest naprawdę ostro - ginie sztuczna szczęka, gorzałkę wychlewają zombiaki, a diabeł proponuje partyjkę pokera.
 Oto "Trucizna", którą osobiście destylował Andrzej Pilipiuk. Specyfik nie posiada atestu PZH. Spożywany w dowolnej ilości silnie uzależnia. Powoduje wizje, omamy oraz ataki niekontrolowanego śmiechu.

 Na wstępie odniosę się do opisu - cudowne pochwały wydrukowane na książce zwykle nijak mają się do jej treści. Na szczęście w tym przypadku każde dobre słowo na jej temat jest jak najbardziej prawdziwe. Zwłaszcza jeśli idzie o niekontrolowane ataki śmiechu, te zdarzały się niepokojąco często. Sądzę jednak, że nikt, kto zna Jakuba Wędrowycza, nie jest tym faktem zdziwiony. Co jednak począć, jeżeli ktoś nie zna najsłynniejszego egzorcysty w kraju? Wstyd. Wstyd. Wstyd. Jest na to lekarstwo: idziemy do księgarni/ biblioteki/ bibliofila i kupujemy czy wy/pożyczamy książkę. 

" - Na pohybel ruskim! - wydarł się jeden z Bardaków, ale zaraz umilkł, bo Semen zamalował go w japę.
- A teraz, bydlaki, klękać i zaśpiewacie mi tu grzecznie "Boże, chroń cara", bo jak nie... (...)"

 "Trucizna" to siódmy już tom przygód Wędrowycza, któremu nieodłącznie towarzyszy Semen Korczaszko. W poprzednich częściach był i często Józef Paczenko, ale tutaj przewinął się na kartkach powieści chyba tylko raz. Nie trzeba być po lekturze poprzednich części, żeby zorientować się w akcji. To jest w ogóle niepotrzebne, ponieważ książka dzieli się na 20 opowiadań nijak ze sobą niepowiązanych fabułą czy czymkolwiek innym prócz głównych bohaterów (oczywiście gorąco zachęcam do sięgnięcia po pozostałe 6 tomów). 

" - A mama Muminka smakuje jak szynka. Muuuuminki - śpiewał egzorcysta, mieszając w kociołku. - A panna Migotka smakuje jak szczotka Muuuuuminki...
Wyłowił z gara złote kółko na nogę i wytarłszy o spodnie, ukrył w kieszeni."

 Andrzej Pilipiuk jak zwykle oczarował mnie swoim kunsztem pisarskim, co być może śmiesznie brzmi, zważywszy na to, że akcja kręci się wokół mężczyzny w gumofilcach, ortalionowym dresie i śmierdzących zielonych skarpetach, który na dodatek mieszka w zabitej dechami dziurze. Spotkałam się z określeniami, że ta seria to zakała polskiej fantastyki, że jest przeznaczona dla ludzi nieszczególnie inteligentnych. Nie zgadzam się z tym. Owszem, czyta się ją lekko, przyjemnie i szybko, język jest prosty, ale... inteligencja jest niezbędna. Bez niej ani rusz, bo w przeciwnym raz jak niby zrozumieć aluzje pisarza, ukryte dna niektórych wydarzeń czy chociażby wywody na temat podróży w czasie? Ano nijak. 

 " - Wszystko jest na swoim miejscu - mruknął Olszakowski. - Tą dróżką będziemy chodzili po piwo, a tam - wskazał jeziorko. - możemy wieczorami pooglądać nago kąpiące się studentki.
 - Nago?
- Nie, my oczywiście w ubraniach - uspokoił magistra Olszakowski. - Nie mam na myśli żadnych zberezeństw ani naruszeń moralności - zastrzegł. - Chodzi mi wyłącznie o przeżycia estetyczne. Wleziemy w krzaki i będziemy sycili wzrok efektem końcowym, ukoronowaniem milionów lat ewolucji..."

 Wspominałam, że nie trzeba znać innych części o Wędrowyczu, żeby ogarnąć wydarzenia, jednak... czytając "Truciznę" odnosiłam wrażenie, że była pisana raczej z myślą o fanach pana Pilipiuka. Dlaczego? Ano dlatego, że nie tyle nawiązywała do innych Jakubowych przygód, co raczej do książek w ogóle niepowiązanych z tą serią. Był archeolog Olszakowski, były i legendarne gęsi Filaretowa (nawiązania do opowiadań z antologii tego autora), była i wzmianka o "Operacji Dzień Wskrzeszenia" [recenzja]. Nie zabrakło też wzmianek o samym Wielkim Grafomanie, Fabryce Słów czy Falkonie. Fikcja miejscami tak silnie mieszała się z realnością, że granica między nimi zacierała się. 

" Egzorcysta westchnął z politowaniem i wydobył z szuflady różdżkę, którą kiedyś zabrał dziwnemu typkowi cierpiącemu na zanik nosa.
 - Zaraz, zaraz, jak to szło... Avada ked... Nie... Expeliar... Nie... O, wiem. Hokus-pokus!"

 Kocham tę książkę od pierwszej strony do ostatniej. Cała jest fantastyczna, mimo to znalazłam kilka opowiadań, które podobały mi się szczególnie, kiedy to Wielki Grafoman kolejny raz wywołał mój podziw swoimi pomysłami. Nie mieści mi się w głowie, że ktoś może wymyślać TAKIE rzeczy. Jakie? Przekonajcie się sami i sięgnijcie po tę książkę! Mam nadzieję, że za jakiś czas wrócicie pamięcią do tej recenzji i w myślach wymienicie swoje ulubione historie z "Trucizny".

Moja ocena: *7 (wybitna)

środa, 9 października 2013

38. "Wampir z MO" - Andrzej Pilipiuk



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

Opis: Wszystko, co nasze oddam za kaszę…

Jest plan, ale trzeba naruszyć prywatne zasoby srajtaśmy i podłożyć trupa w milicyjnym mundurze!

Paskudny grudniowy poranek na Pradze. Wzmacniane stalą buciory, tarcze z grubego plastiku, pały, hełmy z przyłbicami. 

Amerykanie, jak zwykle, winni są obecności stonki ziemniaczanej i doprowadzenia żuczków do śmierci z zimna. 

Harcerz jako wilkołak? Ależ owszem, czemu nie jemu też należy się?! 

Do zobaczenia w kostnicy!

 Wampir z MO jest kontynuacją Wampira z M-3. O ile pierwsza część była dosyć ciekawa, o tyle w drugiej kompletnie się zakochałam. Pilipiuk należy do grona tych autorów, których książki kupuję nawet w ciemno, bo wiem, że mnie nie zawiedzie. Tak było i tym razem. Chciałam też napisać, że macie się nie martwić, ponieważ tutaj nie ma żadnych świecących Edwardów wysysających biedne zwierzątka, ale... nie mogę tego zrobić, gdyż skłamałabym. Jedno jest pewne: wampiry z kapitalistycznej Ameryki znacznie różnią się od tych słowiańskich z komunistycznej Polski. 

 W PRL-u wszystko było inne niż teraz: i sklepy, i życie, i krwiopijcy. Ba, nawet Necronomicon został napisany cyrylicą! W tejże cudownej księdze kryją się wszelkie tajemnice wampirzej rasy. I wszystko jest dobrze, dopóki Amerykaniec się za nią weźmie. Wtedy właśnie znowu przejawia się jego brutalna natura; giną zwierzątka. A że stonka ziemniaczana? Co biedna stonka winna? Ona też chce żyć! 

 Stonka chce żyć, wilkołak chce natomiast być harcerzem. Więc dlaczego ma sobie żałować? A niech będzie! Gorzej tylko kiedy wampirzyca i wilkołak chcą stworzyć udany związek; jej brak popędu seksualnego może naprawdę uprzykrzyć życie obojgu. 
Bycie żywym, krwiopijczym trupem nie jest łatwe, zwłaszcza gdy dopiero co wyszło się z okresu dojrzewania. Ale co jeśli istnieje sposób, żeby odwrócić przemianę? Czy też marzenie Gosi o normalnym życiu, gdzie rodzice nie wrzeszczą na jej widok, a babcia i brat nie usiłują odstrzelić jej głowy, to tylko mrzonka? Przekonajcie się! Od siebie powiem Wam tylko tyle: w tym przypadku przyda się znajomość matematyki. 

 W opisie mowa o trupie w milicyjnym mundurze i naruszonych zasobach srajtaśmy (towar deficytowy na tamte czasy). Niech wystarczy Wam jedno: w tym maczał palce major Nefrytow. A jak już on się za coś zabiera, to wiadomo, że trzeba książkę przeczytać! 


komm nach Hause Kinder machen

 Powieść jest napisana lekkim językiem, podzielona na opowiadania, które na ogół jakoś szczególnie się ze sobą nie łączą, ale to w niczym nie przeszkadza: każde jest tak samo świetne. W każdym występują również nasi ulubieni bohaterowie główni: Gosia (nastoletnia wampirzyca), Marek (wampir-ślusarz) i Igor (wampir-komunista). W książce nie zabraknie sytuacji skrajnie absurdalnych (spójrzcie na firmę, która wyprodukowała Wasz telewizor, żebyście wiedzieli, w jakim języku będą przeklinać wychodzące z niego dziewczynki). Może i nie ma tu jakichś górnolotnych i pięknych wyrażeń, głębokich przesłań, ale Wampira z MO naprawdę warto przeczytać. To właśnie jego prostota, absurdalność i dowcip Was urzekną. Gorąco polecam!

Moja ocena: 6 (rewelacyjna)

niedziela, 6 października 2013

37. "Niezgodna" - Veronica Roth


Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

„Jestem Niezgodna. I nie można mnie kontrolować.”

 Kiedy pierwszy raz czytałam "Niezgodną", byłam zachwycona tą powieścią. Aby napisać tę recenzję, postanowiłam odświeżyć sobie książkę. I... okazuje się, że za drugim razem nie było już tak różowo. Owszem, wciąż niebezpiecznie wciągała, sprawiając, że pochłonęłam ją w nadzwyczajnym tempie, ale teraz dostrzegłam również kilka niedoskonałości. Jakich? Przekonajcie się!


„Frakcja ponad krwią”

 Na ruinach Chicago zbudowano nowe społeczeństwo podzielone na pięć frakcji: Altruizm (bezinteresowność), Nieustraszoność (odwaga), Erudycja (inteligencja), Prawość (uczciwość) i Serdeczność (życzliwość). Każdy szesnastolatek przechodzi test predyspozycji, po czym wybiera frakcję, do której chce należeć. Ten, kto nie pasuje do żadnej, zostaje uznany za bezfrakcyjnego i wykluczony. Ten, kto łączy cechy charakteru kilku frakcji, jest niezgodny - i musi zostać wyeliminowany... Główna bohaterka, Beatrice, porzuca Altruizm i wybiera brutalną Nieustraszoność. 


„Uznajemy zwyczajne akty męstwa,odwagę,która każe jednej osobie stanąć w obronie drugiej.”

 Książka od samego początku jest interesująca, a im dalej w nią brniemy, tym bardziej nie możemy się od niej uwolnić. Została napisana lekkim, przystępnym językiem, dzięki czemu czytanie staje się jeszcze przyjemniejsze, ALE... czepiam się wydawnictwa. Zobaczywszy literówki, od razu zorientowałam się, że wydawcą jest Amber. Świetne powieści z błędami najczęściej są "dziełem" tego właśnie wydawnictwa. Ja rozumiem, że raz może się coś takiego zdarzyć, ale żeby w każdej książce? Wstyd!


„Odważny uznaje siłę innych"

 Tris prowadzi nas przez swój świat w narracji pierwszoosobowej. Jest nastolatką, ale nie należy do grona tych postaci, które irytują nas swoją dziecinnością, o nie. Wybrawszy frakcję Nieustraszonych, odczuwa wyrzuty sumienia, że zostawiła rodzinę. Doskonale ją rozumiem, w końcu każdy z nas przynajmniej raz stanął lub stanie przed wyborem, kiedy to będzie musiał zdecydować, czy woli zrobić coś dla siebie, czy też wiecznie zadowalać innych. Mimo wszystko Tris nie została idealnie wykreowana - czasami nie mogłam pojąć jej głupoty. W najgorszych chwilach była twarda, a na byle przeszkodzie potrafiła się załamać. W zakończenie to już w ogóle zagięła mnie swoim melodramatyzmem...


„Ludzki rozum może usprawiedliwić każde zło; dlatego jest takie ważne, że nie polegamy na nim.”

 Postacie drugoplanowe zostały całkiem dobrze wykreowane - każda z nich miała zalety i wady jak prawdziwy człowiek. No, może pomijając Petera i jego paczkę; ten to ma same wady. Cztery, ukochany Tris, został wykreowany chyba lepiej niż ona sama. Nie podbił mojego serca, ale jego zmienne nastroje, surowość i delikatność w jednym mają w sobie coś urzekającego i realistycznego. 


„Ale czasem to nie podjęcie walki świadczy o odwadze, ale stawienie czoła nieuchronnej śmierci.”

 Co zaś tyczy się fabuły... Nie była najgorsza, nie była najlepsza. Przede wszystkim wątek miłosny nie wysuwał się na pierwszy plan i nie raził. Dopiero pod koniec, jak już wspomniałam, zachowanie Tris mnie zniesmaczyło. Skoro Beatrice dołączyła do Nieustraszonych, którzy stale testowali swoją odwagę i poszukiwali nowych wrażeń, to akcji nie mogło zabraknąć. Pojedyncze wydarzenia były ciekawe, w całości natomiast zabrakło spójności. Momentami miałam wrażenie, że coś zostało zbyt ubogo opisane, przez co musiałam wracać się i na nowo usiłowałam zrozumieć opis danego wydarzenia czy pomieszczenia. 


 W ostatecznym rozrachunku polecam Wam tę książkę, ponieważ należy do grona tych, po które warto sięgnąć. Nie widzę powodu, żeby porównywać ją do "Igrzysk Śmierci", które są zupełnie inne i nieco lepsze, ale to naprawdę dobra historia, dlatego też na pewno sięgnę po kolejne części.



Moja ocena: 5 (bardzo dobra)

piątek, 4 października 2013

36. "Dwanaście prac Herkulesa" - Agata Christie



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

"Agata Christie twierdziła, że najlepsze pomysły miewa podczas zmywania naczyń, bo przy tym niewdzięcznym zajęciu przychodzi jej największa ochota na morderstwo."

 Kto lubi szkolne lektury? Ano nikt. A już na pewno nie ja. Czytanie z przymusu jest okropne, ale odgórne narzucanie interpretacji - to dopiero horror! Tak się jednak złożyło, że "Dwanaście prac Herkulesa" przeczytałam, zanim ktoś mnie do tego zmusił i bardzo mi się podobało. A jak jest teraz, kiedy jestem w trakcie omawiania książki?

 Herkules Poirot to belgijski detektyw do wynajęcia, który postanowił przejść na emeryturę i zająć się uprawą dyni. Jednak nie może to być, żeby najlepszy detektyw wszech czasów odszedł cicho i... nijako.
Wiec pan Poirot podejmie się ni mniej, ni więcej, tylko 12 prac. Mało tego, weźmie tylko takie sprawy, które będą w jakiś sposób związane z pracami jego mitycznego imiennika!

Jednym z najbardziej ulubionych złudzeń kobiet zawsze było przekonanie, że potrafią nawrócić rozpustnika! - oświadczył detektyw.”

 Już od pierwszych stron nie mogłam pozbyć się nieco niemiłego wrażenia, że pan Poirot podejrzanie przypomina mi... no zgadnijcie kogo. Sherlocka Holmesa! A to ci niespodzianka, prawda? Postanowiłam jednak uparcie ten fakt ignorować. Czy mi się udało? Ano, niekoniecznie... W końcu obaj panowie są nieprzeciętnie inteligentni, pewni siebie i w ogóle żaden przestępca nie ma z nimi szans. Zadziwiające podobieństwo!

 Książka jest podzielona na 12 opowiadań, a każde zostało zatytułowane pracą wykonaną przez mitycznego Herkulesa. 12 różnych historii, jedne lepsze, drugie nieco mniej, ale wszystkie tak samo wciągające i zaskakujące zakończeniem. Tak więc od zaginionego pekińczyka, przez chorego psychicznie (czy aby na pewno?) żołnierza marynarki, dojdziemy do zakończenia historii, gdzie Herkules Poirot wyprowadzi Cerbera z Piekła. I to dosłownie! Agata Christie, gdyby sądzić po jej powieści, mogłaby zostać przestępcą idealnym. 

„On potrzebuje waszych modlitw - rzekł detektyw łagodnie. 
- Czyżby był nieszczęśliwy? 
- Tak bardzo nieszczęśliwy, że zapomniał, czym jest szczęście. Jest tak nieszczęśliwy, że sam o tym nie wie. 
- Ach, bogaty... - szepnęła zakonnica.”

 Jedyne do czego się przyczepię, to korekta książki. No naprawdę, jak to możliwe, że w niektórych zdaniach nie tylko brakowało przecinków w środku, ale i znaków interpunkcyjnych na końcu zdania?! W efekcie musiałam domyślać się, czy było to wykrzyknienie, zapytanie, czy też zwykłe stwierdzenie faktu. Wstyd i hańba. Może w innym wydaniu wygląda to lepiej, ale moje (zielone widoczne na górze) pod względem interpunkcji przedstawia się tragicznie.No i myślniki. Brakowało ich w miejscach, gdzie kończyła się wypowiedź postaci, a zaczynał opis jej zachowania etc., w związku z czym niejednokrotnie gubiłam się i musiałam dany akapit zaczynać od początku.

 Pomijając fuszerkę wydawnictwa, książka jest godna polecenia. Czyta się ją szybko i przyjemnie.

Moja ocena: 5- (bardzo dobra minus)