sobota, 12 października 2013

39. "Trucizna" - Andrzej Pilipiuk



Skala ocen :
1 - beznadziejna
2- słaba
3 - przeciętna
4 - dobra
5 - bardzo dobra
6 - rewelacyjna
*7 - wybitna

Opis: Najbardziej rozpoznawalny bohater ostatnich lat, bezczelny dziadyga, terminator napędzany samogonem, człowiek, który nie przepuści ni martwemu, ni żywemu, wraca w kolejnej odsłonie.
 Oto Polska widziana z perspektywy "chłopa do kości". Jest naprawdę ostro - ginie sztuczna szczęka, gorzałkę wychlewają zombiaki, a diabeł proponuje partyjkę pokera.
 Oto "Trucizna", którą osobiście destylował Andrzej Pilipiuk. Specyfik nie posiada atestu PZH. Spożywany w dowolnej ilości silnie uzależnia. Powoduje wizje, omamy oraz ataki niekontrolowanego śmiechu.

 Na wstępie odniosę się do opisu - cudowne pochwały wydrukowane na książce zwykle nijak mają się do jej treści. Na szczęście w tym przypadku każde dobre słowo na jej temat jest jak najbardziej prawdziwe. Zwłaszcza jeśli idzie o niekontrolowane ataki śmiechu, te zdarzały się niepokojąco często. Sądzę jednak, że nikt, kto zna Jakuba Wędrowycza, nie jest tym faktem zdziwiony. Co jednak począć, jeżeli ktoś nie zna najsłynniejszego egzorcysty w kraju? Wstyd. Wstyd. Wstyd. Jest na to lekarstwo: idziemy do księgarni/ biblioteki/ bibliofila i kupujemy czy wy/pożyczamy książkę. 

" - Na pohybel ruskim! - wydarł się jeden z Bardaków, ale zaraz umilkł, bo Semen zamalował go w japę.
- A teraz, bydlaki, klękać i zaśpiewacie mi tu grzecznie "Boże, chroń cara", bo jak nie... (...)"

 "Trucizna" to siódmy już tom przygód Wędrowycza, któremu nieodłącznie towarzyszy Semen Korczaszko. W poprzednich częściach był i często Józef Paczenko, ale tutaj przewinął się na kartkach powieści chyba tylko raz. Nie trzeba być po lekturze poprzednich części, żeby zorientować się w akcji. To jest w ogóle niepotrzebne, ponieważ książka dzieli się na 20 opowiadań nijak ze sobą niepowiązanych fabułą czy czymkolwiek innym prócz głównych bohaterów (oczywiście gorąco zachęcam do sięgnięcia po pozostałe 6 tomów). 

" - A mama Muminka smakuje jak szynka. Muuuuminki - śpiewał egzorcysta, mieszając w kociołku. - A panna Migotka smakuje jak szczotka Muuuuuminki...
Wyłowił z gara złote kółko na nogę i wytarłszy o spodnie, ukrył w kieszeni."

 Andrzej Pilipiuk jak zwykle oczarował mnie swoim kunsztem pisarskim, co być może śmiesznie brzmi, zważywszy na to, że akcja kręci się wokół mężczyzny w gumofilcach, ortalionowym dresie i śmierdzących zielonych skarpetach, który na dodatek mieszka w zabitej dechami dziurze. Spotkałam się z określeniami, że ta seria to zakała polskiej fantastyki, że jest przeznaczona dla ludzi nieszczególnie inteligentnych. Nie zgadzam się z tym. Owszem, czyta się ją lekko, przyjemnie i szybko, język jest prosty, ale... inteligencja jest niezbędna. Bez niej ani rusz, bo w przeciwnym raz jak niby zrozumieć aluzje pisarza, ukryte dna niektórych wydarzeń czy chociażby wywody na temat podróży w czasie? Ano nijak. 

 " - Wszystko jest na swoim miejscu - mruknął Olszakowski. - Tą dróżką będziemy chodzili po piwo, a tam - wskazał jeziorko. - możemy wieczorami pooglądać nago kąpiące się studentki.
 - Nago?
- Nie, my oczywiście w ubraniach - uspokoił magistra Olszakowski. - Nie mam na myśli żadnych zberezeństw ani naruszeń moralności - zastrzegł. - Chodzi mi wyłącznie o przeżycia estetyczne. Wleziemy w krzaki i będziemy sycili wzrok efektem końcowym, ukoronowaniem milionów lat ewolucji..."

 Wspominałam, że nie trzeba znać innych części o Wędrowyczu, żeby ogarnąć wydarzenia, jednak... czytając "Truciznę" odnosiłam wrażenie, że była pisana raczej z myślą o fanach pana Pilipiuka. Dlaczego? Ano dlatego, że nie tyle nawiązywała do innych Jakubowych przygód, co raczej do książek w ogóle niepowiązanych z tą serią. Był archeolog Olszakowski, były i legendarne gęsi Filaretowa (nawiązania do opowiadań z antologii tego autora), była i wzmianka o "Operacji Dzień Wskrzeszenia" [recenzja]. Nie zabrakło też wzmianek o samym Wielkim Grafomanie, Fabryce Słów czy Falkonie. Fikcja miejscami tak silnie mieszała się z realnością, że granica między nimi zacierała się. 

" Egzorcysta westchnął z politowaniem i wydobył z szuflady różdżkę, którą kiedyś zabrał dziwnemu typkowi cierpiącemu na zanik nosa.
 - Zaraz, zaraz, jak to szło... Avada ked... Nie... Expeliar... Nie... O, wiem. Hokus-pokus!"

 Kocham tę książkę od pierwszej strony do ostatniej. Cała jest fantastyczna, mimo to znalazłam kilka opowiadań, które podobały mi się szczególnie, kiedy to Wielki Grafoman kolejny raz wywołał mój podziw swoimi pomysłami. Nie mieści mi się w głowie, że ktoś może wymyślać TAKIE rzeczy. Jakie? Przekonajcie się sami i sięgnijcie po tę książkę! Mam nadzieję, że za jakiś czas wrócicie pamięcią do tej recenzji i w myślach wymienicie swoje ulubione historie z "Trucizny".

Moja ocena: *7 (wybitna)

7 komentarzy:

  1. Recenzja jak najbardziej zachęcająca, ale nie przepadam za twórczością pana Pilipiuka. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe, kiedys sie zabiorę za to :P A na razie piętrzą się inne ksiązki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja znam, ale na książkę wciąż czekam(koleżanka obiecała przynieś). O Kubie Wędrowyczu, a raczej książkach wiele słyszała i to praktycznie same pozytywy. Niestety wiele osób lubi narzekać na to i owo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Aaaa, to straszne. Kolejna książka, którą muszę dopisać do listy "must have" wraz z poprzednimi tomami, a tak mało czasu i pieniędzy ;( W takich chwilach popadam w depresję... Chyba nie muszę tłumaczyć, że recenzja mi się podobała i że jestem zainteresowana tą książką? ;> Idealnie nadaje się do mojego postanowienia, żeby czytać więcej polskich książek (zwłaszcza fantastyki. A właściwie głównie fantastyki) :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pilipiuka znam jedynie z opowiadań "2586 kroków" i muszę powiedzieć, że bardzo mi się podobały zatem chętnie zapoznam się też z tym cyklem tego autora, pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajny książkowy blog :) Obserwuję i będę wpadać częściej :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Też mi się podobała, zresztą jak wszystkie o przygodach Jakuba ;) mój ulubiony moment jest z "Kronik...": "Zza drzewa wyszedł wielki i paskudny wilk... -Dokąd idziesz, czerwony kapturku? zapytał. -Nie jestem czerwony Kapturek. Jestem Maciej Wędrowycz -odpowiedział malec z godnością. -Z tych Wędrowyczów? -przeraził się wilk. Świsnęła w powietrzu linka hamulcowa. Stalowy splot wpił się w szyję zwierzaka. Nim zmętniało mu spojrzenie, zauważył jeszcze, jak młody kłusownik zręcznym pociągnięciem majchra przebija się do jego aorty, a potem była już tylko ciemność."

    OdpowiedzUsuń

Drodzy Czytelnicy! Zostawcie po sobie ślad w postaci komentarza - każdy jest dla mnie motywacją do dalszej pracy. Dziękuję :)

Podzielcie się również linkami do własnych blogów, chętnie tam zajrzę :)